Zdarza się, że czas zwalnia nagle... Wydaje się sączyć zdarzenia jak przez sito.
Toczy się powoli niczym walec, jakby miał zamiar odbić na piasku ślad wydarzeń z dokładnością fotograficzną. Aby wszystko pozostało wyrazne, aby nic się nie zatarło ani nie spłynęło z deszczem.
Wtedy powstaje wrażenie jakby stanął w miejscu. Jakby nie istniał.
Wszystko wokół wiruje, pędzi dokądś w tempie zatrważającym, a my jesteśmy gdzieś w środku, zastygli w bezruchu, zamknięci w szklanej bańce chroniącej nas przed światem, oddzielającej od rzeczywistości. Nic nie ma do nas dostępu, wszystko jest poza nami, odległe niczym zaświaty.
Dzwięk serca, szum duszy mieszający się z odgłosem docierających raz po raz krótkich, ledwo słyszalnych fragmentów świata zewnętrznego.
I nagle... wątpliwość.
Myśl zaczyna się rodzić w sercu niepojęta. Rosnąć i wypełniać wszystko po brzegi.
Czy to nie sen? Czy aby chwila ta nie była jedynie złudzeniem?
Choć trwa wiecznie... jednak jest ulotna, nieuchwytna niczym wiatr, niczym przebłysk nadziei...
To ta wątpliwość. To ona niszczy wszystko. To ona zasiewa ziarno klęski w sercu i duszy.
I nagle... powrót na ziemie. Tak to był sen.
Wspomnienie pozostaje na zawsze nieuświadomione, wyparte gdzieś na dno, na kraniec myśli, na skraj słowa.
Znika na zawsze...a jednak nie do końca. Pozostaje cząstką emocji, która gdzieś tam tkwi głęboko skryta a jednocześnie malująca na twarzy po świata kres ten jakże wyrazny i dobitnie oczywisty wyraz cierpienia...
piątek, 11 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz