niedziela, 14 lutego 2010

...a teraz miało powrócić z niewiadomej przyczyny. Właśnie teraz kiedy odnalazła odrobinę spokoju?

Ale powróćmy do dnia poprzedniego. Kolor nieba wydawał się mieć odcień purpury a w jej wnętrzu panował błękit. Kolory były jednym z najważniejszych elementów jej życia. To one decydowały o jej reakcjach na wszelkie bodzce jakie pojawiały się po drodze. Każde uczucie i odczucie jakiego doświadczała było zabarwione w inny sposób. Zazwyczaj udawało jej się rozpoznać te barwy bez problemu. Nie raz były niewyrazne i zamazane, czasem tworzyły tęczę, a czasem ledwie dostrzegalny cień, jakby przebłysk, odblask czegoś nieokreślonego. Jednak zawsze pomagały jej zrozumieć charakter wydarzeń. Sprawiały, że łatwiej było jej się ustosunkować do tej niepojętej abstrakcji jaka ją otaczała. Było jednak coś czemu nie potrafiła nadać barwy ani tym bardziej nazwy. Coś co pozostało gdzieś w tyle, a mimo to ciągnęło się za nią niczym plaga, zaraza.

Emocje… nie mogła się od nich uwolnić. Zawsze odczuwała je tak intensywnie, że nie raz marzyła o tym, aby stać się nieczuła jak skała. Bez względu na to czy były pozytywne, przyjemne czy też destrukcyjne, bez względu na to czy w danym momencie miała na nie ochote czy nie, one zawsze były górą. Najbardziej jednak wpływały na nią rzeczy z pozoru obiektywne takie jak barwy, zapachy, dzwięki. Wobec nich nie potrafiła pozostać obojętna. Rzadne słowa, wydarzenia ani osoby nie potrafiły poruszyć jej tak bardzo jak właśnie owe tętniące treścią elementy rzeczywistości.

Postanowiła wyruszyć w podróż… zwykły spacer po wybrzeżu. Czuła, że powinna, coś niewyjaśnionego ciągnęło ją w tamtą stronę. Jakiś cień, którego oddech czuła na sobie od rana nie dawał jej spokoju i sprawiał, że wiedziała, że tego dnia powinna znalezć się poza domem. Dzien był spokojny, cichy, bezwietrzny, pozytywnie nastrajający. Jednak ona wyjątkowo nie czuła się bezpiecznie w zamkniętym pomieszczeniu. Dlatego wyszła jak stała, nagle, pospiesznie, aby zdążyć zanim się rozmyśli. Rzut oka na skały, na morze, na niebo. Ukojenie.Usiadła na skale i zamyśliła się. Czy ta wieczność, nieskończoność, którą odczuwała w zetknięciu z pięknem otoczenia mogły trwać wiecznie? Czy cokolwiek może trwać wiecznie? Czy wieczność istnieje czy jest tylko złudzeniem? A może to skończonść jest złudzeniem? Może czas nie istnieje a ona dalej trwa w chwili minionej i tej , która jeszcze nie nadeszła? Może to wszystko prowadzi ją do jakże upragnionego poczucia jedności z samą sobą, jedności z wszechświatem? Może to co minione trwa nadal a jedynie ona zgubiła gdzieś świadomość i żyje w iluzji?
Nagle w oddali spostrzegła ledwie widzialną, stapiającą się z tłem postać, wyraznie idącą w jej kierunku. Pierwszy odruch, zwyczajowo, panika. Skąd? Tutaj? Niemożliwe. Przecież przybyła tu po to, aby nigdy więcej nie oglądać ludzkiego oblicza! Jednak po chwili, gdy przywrócona tak brutalnie do świata żywych stanęła twardo i sztywno na nogach, przeniknęła spojrzeniem przetrzeń i doświadczyla tego niemiłego uczucia, które zawsze pojawiało się w chwili, gdy nagle coś niespodziewanego zakłuciło jej z trudem odzyskiwaną spójność myśli- z ulgą odetchnęła. Nikt nie nadchodził. To jedynie wzrok po raz kolejny naigrywał się z jej zmęczonych widokiem świata materialnego oczu. Po raz kolejny sprawiał, że widziała to co nie istniało. Zapewne po to, aby zaczęła widzieć, skupiać się na tym co istnieje. Żeby zaczęła widzieć fakty, przestała uciekać przed rzeczywistością. Ale ona nie mogła przestać, nie chciała. Zbyt bardzo się bała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy