Prosta linia, bez załamań, bez wypukłości. Leży sobie przede mną. Leży i śni o wypukłościach. A ja przypatruję się jej nie zakłóconej niczym gładkości, idealnej gładkości. Gładkość spirali, niczym nie zakłócona. Harmonijnie zakręcona. Dokądś podążająca. Do swojego centrum. Nie ma końca. Nie ma centrum. Wije się bez końca. Nieskończoność. Czym różni się nieskończoność prostej linii od nieskończoności spirali? Kierunkiem. Patrzę na nie i wszystko się rozmywa. Jedność substancji. Kierunek nie jest i nigdy nie był ważny! A wypukłości? Nierówności? Nieprzewidziane załamania? Odstępstwa od normy? Niezaplanowane? Czy może wyjątki potwierdzające regułę? Znaki.
Co mówią znaki?
Że bez względu na obrany kierunek i tak dotrę w to samo miejsce?
Że zawsze może zdarzyć się jakiś "wyjątek"?
Że to tylko linii się wydaje, że dokądś zmierza? Że to spirala twierdzi, że odkryła właściwy sens wędrówki? Że obie są jednym?
sobota, 14 maja 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz