wtorek, 21 czerwca 2011

Mają przecież skrzydła.

Słowa gnieżdżą się pod powłoką myśli. Niczym glisty wyłażą na powierzchnię, gdy tylko zamknę oko uwagi. To nie ja je wyławiam. Same się wydostają. Opracowują w skrytości plan zniszczenia. Odbijają się echem o granice świadomości. Brzmią. Wciąż brzmią.
Każde wypowiedziane raz, roznosi się po stokroć, unosi się z wiatrem by powrócić zmiażdżone siłą zaprzeczania samemu sobie, zniekształcone przez płynność oddechu, ociosane sztyletem myśli. Trwa.
A jednak ginie w plątaninie sobie podobnych, bądź tych z odwrotnej strony dźwięku.
Słowa. Wynoszą się ponad powłokę brzmienia. Nie są brzmieniem. Są ptakami. Wolne ptaki szybują wysoko nad przepaścią. Bez lęku, że spadną. Mają przecież skrzydła. Czasem wpadają w sieć. Grzęzną w odmęcie nocy. Gdy światło blednie, gubią drogę do celu. Nie mają celu. Są wolne.
Unoszą się bezwolnie w przestworzach. Na skrzydłach nieboskłonu.
Ranią. Trzepoczą. Obijają się o skały, o myśli. O krawędź wolności tej swojej i tej niczyjej. Tej obcej.

Słowem ogarniam rzeczywistość, kiedy myśli w chaosie śpią pogrążone. Słowem zataczam koło wokół ciszy śpiących myśli. Ochronić je pragnę. Chaos to ich dom. Lecz z oddali dobiega światło. Czarne odbicie bladej strony słońca. Dygoczą porażone lodowatym płomieniem. Skąd ten płomień? To strzała samotna, zagubiona w natłoku pustej przestrzeni. Zmierza do celu. Ona ma cel. Ugodzić pragnie bezbronne myśli. Przeszyć na wylot słowa. By ptakami nie były, by przysiadły na gałęzi. Lecz one wiją się i wyłażą na powierzchnię. Nie pomne wolności, nie pomne skrzydeł. Dawno rozbiły się o skalne szczyty. Teraz tkwią uwięzione na krawędzi myśli z trudem formę rzeczywistą przybierając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy