Jak co roku przywitałam nowy rok łzami. Tym razem łzy te były jakby głębsze, bardziej świadome, mniej zablokowane, gorące. Płynęły sobie swobodnie ciurkiem, kapiąc na podłogę. Nie próbowałam ich powstrzymać. Jakby ich źródłem był jakiś wewnętrzy potok z głębi duszy. Niewyczerpane źródło.
Poczułam jakby coś się poruszyło, tam głęboko. Jakby moje patrzące na świat, zapłakane oczy były inne. Jakieś uczucie spod powierzchni wydostało się. Coś przestało się wstydzić swego istnienia.
Coś jakby przestało się obawiać, że zostanie brutalnie zadeptane butem mojego strachu. Wyłoniło się jak dziecko z ufnością, nieskrępowane.
Oczami dziecka obserwowałam fajerwerki zza okna i płakałam.
Przez chwilę miałam wrażenie jakby nawiązało się ciche porozumienie pomiędzy mną a tymi wypluwanymi w powietrze, ognistymi kulami. Czułam, że są po mojej stronie. Pokazują, jak wyrzucić z siebie napięcie, jak pozbyć się nadmiaru.
Mówiły: zobacz, jakie to proste! Bezkresne niebo przyjmie każdą iskrę i każdą kroplę! Wszystko się zmieści, bo granice nie istnieją!
Poczułam uwalnianie się czegoś z głębi. To był płacz bez lęku, swobodny, nie obawiający się potępienia. Czułam, że niebo mnie wspiera.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz