poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozmrażanie

Jest druga w nocy, a ja właśnie po raz pierwszy w życiu rozmroziłam lodówkę. Zaczęło się niewinnie. Po prostu zamrażarka nie chciała się domknąć. Kombinowałam już przy tym od jakiegoś czasu, wyrywając co grubsze kawałki lodu, uderzając, kopiąc i gryząc. No nie gryźć akurat nie gryzłam, ale wszystko pozostałe owszem. Jednak zamrażarka jak się uparła, tak zamknąć się nie miała ochoty. Nie pozostało nic jak ją rozmrozić. Powiem szczerze, że nie przypuszczałam, że posiedzę nad tym do tej pory. Zamiar miałam rozmrozić ją tylko na tyle, by się zamknęła. Jednak była wyjątkowo uparta. Przy okazji złamałam nóż oraz wyłamałam plastikowy uchwyt. Poraniłam też ręce w kilku miejscach. A ta dalej ani rusz. Musiałam więc cierpliwie poczekać. Nie przygotowawszy szmat zalałam całą kuchnię. Cóż zdarza się. Jednak potem zrobiło się nieco groźniej. Gdzieś około 24.30 przyszła mi do głowy myśl, że ta wiekowa już lodówka działa na prąd. A prąd plus woda równa się kłopoty. Stojąca po kolana w wodzie lodówka to duże kłopoty. Aby włączyć ponownie do prądu należy wysuszyć, a żeby móc wysuszyć należy rozmrozic do końca. Inaczej na nic sie zda wycieranie podłogi, gdy z lodówki nadal się leje. Tak więc zrezygnowana postanowiłam rozmrozić wszystko. Wyczarowałam jakieś szmaty, ręczniki kuchenne i mopy, zakasałam rękawy i do roboty. Krew, pot, zamrożone i napuchniete palce. Lodu było sporo. Męcząca sprawa.

Aż tu w międzyczasie będąc w pełni skupienia nad ociekającym lodem, pomyślałam sobie, że nie przez przypadek akurat teraz przyszło mi rozmrozić lodówkę. Wydarzenie to z pewnością ma znaczenie symboliczne.

I tu rozpoczął się wewnętrzny monolog na temat kolejnych, upartych kawałków lodu. Każdy z nich to jakaś część wewnętrznego chłodu, jaki należy rozpuścić. Zamarznięte od wieków rzeki i strumienie. Łzy zastygłe z chęci pozostania silną w obliczu smutku. Blokady, które potworzyły się ze strachu przed swobodnym płynięciem. Może też lód z serca bliskich osób... To wszystko należało rozpuścić. To wszystko nazbierało się od lat i czekało na ten odpowiedni dzień, kiedy otworzę oczy i stwierdzę, że nie chcę dalej tkwić w miejscu. Że przyszła pora rozmrozić potoki i strumienie. Że wypływam w rejs do siebie. Przyszedł ten dzień i wypłynęłam. Będąc blisko końca straciłam nadzieję, że kiedykolwiek sie uda, bo lód ciągle trwał uparcie twardy i ostry, mówiący "nie zbliżaj się, bo cię zranię". A ja jak w jakims szale nie chciałam sie poddać, po tym jak zrozumiałam znaczenie. Musiałam rozmrozić wszystko, musiałam pościerać każdą kroplę wody, osuszyć łzy do czysta i zamknąć drzwi za sobą. Dopiero wtedy możliwe było podłączenie. Dopiero wtedy bezpiecznie mogłam pójść spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy