piątek, 30 grudnia 2011
niedziela, 25 grudnia 2011
(...)
Słyszę walenie w drzwi. W środku nocy. Bardzo głośne. Ktoś chce się dostać do środka. Chce być usłyszany. Chce wyrwać mnie ze snu. Budzę się. Boję się. Bardzo. Nie mogę się poruszyć. Coś sprawiło, że zastygłam. Zza zamkniętych drzwi pokoju słyszę odgłosy dobijania się do drzwi. Nie wiem czy słyszą to też inni mieszkańcy budynku. Muszą słyszeć, bo hałas jest donośny, a wokół panuje nocna cisza. Przerażająca cisza będąca tłem dla tego dziwnie nierzeczywistego walenia w drzwi. Chcę sprawdzić co się dzieje. Wiem, że nie powinnam sprawdzać. Odrętwienie w jakie wpadłam chroni mnie przed zrobieniem kroku w niewłaściwym kierunku, chroni mnie przed zrobieniem jakiegokolwiek kroku. Czuję, że drzwi dzielące mnie od przedpokoju są jakimś murem nie do przebicia. Może granicą między światami... Jeśli je otworzę, jeśli przejdę na drugą stronę, może wciągnie mnie jakiś wir, coś z czego nie da się wydostać? Coś co wielokrotnie widziałam w snach w dzieciństwie i co napawało mnie panicznym lękiem, czego nie udało mi się pojąc ani określić. Ta chwila zdaje się być nieskończonością. Stoję bez ruchu w ciemności pokoju, w ciemności strachu i walczę z tą siłą, która nie pozwala mi zbliżyć się do klamki.
Co to jest?
Ten dźwięk jest ciemnością duszy. Dochodzi z zaświatów. Coś próbuje się przedostać na tą stronę. Pamiętam z przeszłości podobne zdarzenia. Podobne w odczuciu, bo być może nie miały nic wspólnego ze sobą poza tym przerażeniem, tym poczuciem osaczenia, tym chłodem jakim powiewały w moją stronę. Muszę to wyrazić. Muszę to opisać. Czym jest to coś? Czy to zwykły lęk? Czy może jakiś twór niezależny?
Unoszę się w powietrzu. Tak myślałam. To jest mój wyznacznik rzeczywistości. Po tym poznaję czy to co się dzieje jest snem czy jawą. I tym razem to tylko sen. Więc niech się skończy. Nie chcę się bać. Już czułam się tak bezpiecznie chwilami. Zdawało się, że panuję nad poczuciem bezpieczeństwa, że nie dosięgną mnie już mary nocne. Unoszę się, ale nadal mam wątpliwość. Czy to sen? Wszystko jest na swoim miejscu przecież. Wszystkie elementy pokoju. Łóżko, kołdra, szafa. Drzwi. A ja unoszę się, potem znowu staję, siadam, kładę się. Potem unoszę się razem z kołdrą. Nie istnieje grawitacja. Nie czuję ciężaru. Wystarczy pomyśleć o lataniu by wznieść się. Boję się latania. Przeraża mnie. Bo jest znakiem. Moim prywatnym, umownym znakiem, po którym poznaję nierzeczywistość zdarzeń. Gdy chcę sprawdzić czy śnię, próbuję się wznieść. Czasem nawet jawa miesza się ze snem tak, że obudziwszy się w końcu dalej nie mam pewności gdzie jestem.
Obudzić się!
Niech to się skończy.
Walenie w drzwi. Budzi mnie w końcu. Staje się tak głośne, że budzę się. Otwieram oczy, lecz nic się nie zmienia. Jeszcze nie oddycham. Nie mogę się poruszyć. Hałas powoli słabnie. Jakby oddala się powoli. Sprawia wrażenie dźwięku jaki wydaje oddalający się pędzący pociąg. Jestem w łóżku. Wszystko jest na miejscu. Po chwili przypominam sobie z trudem, że należy oddychać. Biorę oddech. Nie wiem, czy nie oddychałam przez ten czas? Czy to możliwe? Oddech ten wydaje się być pierwszym, jakbym dopiero uczyła się oddychać. Powietrze wypełnia płuca ze zdziwieniem, wypełnia moje ciało. Odzyskuję zdolność ruchu. Dalej czuję paniczny strach. Boję się wstać. Jeszcze nie jestem na tym świecie. Widzę, oddycham, myślę, ale moja świadomość dalej wsłuchuje się w odgłos dudnienia zza drzwi. Umysł próbuje analizować, lecz na próżno. Logika jeszcze nie odzyskała znamion tego świata. Powoli stopniowo odchylam kołdrę. Wszystko jest wykrzywione, dziwne. Wstaję. Strach nadal mnie nie opuszcza. Nasłuchuję. Cisza. Jak to się dzieje, że jednocześnie słyszę ciszę, lecz dudnienie nie ustaje. Milczące dudnienie zza drzwi ze snu. Drzwi są na miejscu. Patrzę na drzwi. W ciemności ich barwa sprawia wrażenie otchłani bez dna. Co stanie się, gdy je otworzę? Co może się stać? Analizuję. Może ktoś naprawdę dobijał się do drzwi? I to wyrwało mnie ze snu? Przyprawiło o tak silny lęk? Walenie w drzwi w środku nocy może przecież przyprawić o lęk! Godzina 3.45.
Spokojna, nocna cisza. A w moim wnętrzu burza nie mogących ukoić się emocji. Muszę napić się wody. Nadal oddycham z trudem, nienaturalnie, jakbym nie miała jeszcze wprawy. Chwilami zapominam oddychać. Potem nadrabiam potężnie nienaturalnymi wdechami. Tak, muszę napić się wody. Rozejrzeć się po mieszkaniu. Zapalić światło. Sprawdzić wszystkie zakamarki. Posłuchać przy drzwiach. Otworzyć drzwi pokoju trzeba najpierw. Zbliżam się, otwieram. Jednym szybkim krokiem pokonuję odległość do łazienki by natychmiast zapalić światło. Jest jasno. Chronię się w łazience, by nabrać lepszej widoczności tego świata, by oddalić się od tamtych dźwięków i mroków. Wpadam do kuchni, wypijam wodę, zażywam tabletkę. Pozbyć się tego uczucia! Tłumaczę sobie, że na pewno nikt się nie dobijał. Podchodzę do drzwi, dotykam ich, są tam nienaruszone. Nic się nie stało. Dalej się boję. Zaczynam rozumieć. Jeśli to nie stąd dobiegał hałas... to znaczy, że dobiegał z innego świata. Dopiero teraz zaczynam to rozumieć. Ktoś lub coś chciało się tu dostać! Chciało bym otworzyła. Coś innego chroniło mnie przed poruszeniem się. Co stało by się gdybym wyszła z pokoju jeszcze zanim zorientowałam się, że śnię? Gdybym uwierzyła, że ktoś stoi za drzwiami i poszła sprawdzić? Gdybym się nie bała aż tak bardzo? To strach ochronił mnie przed działaniem! Czy strach jest moim sprzymierzeńcem?
Po dłuższej chwili spędzonej w łazience na analizowaniu, tłumaczeniu sobie, na walce ze strachem, postanawiam powrócić do łóżka. Strach nie opuszcza mnie, pozostawiam światło w łazience zapalone, aby zniechęcić mary ciemności do powrotu, aby pozostawić w świadomości namiastkę jasności. Jeszcze raz sprawdzam wszystkie zakamarki, dotykam drzwi. Wszystko jest na miejscu, nienaruszone. W porządku, na pewno w porządku, tłumaczę sobie. Otwieram drzwi pokoju, wchodzę do środka. Koło łóżka kładę telefon. Na wszelki wypadek.
Stop. Nie myśleć, nie analizować! Umysł musi zasnąć, wyłączyć się!
Już w przeszłości wielokrotnie miewałam to przeżycie, w różnych odmianach. Wspólny zawsze był ten niepojęty i niewyobrażalny strach, świadomość "czyjejś"obecności i latanie jako sposób na odróżnienie jawy od snu. Lecz tym razem, po raz pierwszy, tak głęboko zastanowiłam się nad tym, nad źródłem, tego "czegoś", pojęłam, lub wydaje mi się, że pojęłam, że to jest "coś" z pogranicza. To nie sen.
Co chce mi powiedzieć?
Po dłuższej chwili spędzonej w łazience na analizowaniu, tłumaczeniu sobie, na walce ze strachem, postanawiam powrócić do łóżka. Strach nie opuszcza mnie, pozostawiam światło w łazience zapalone, aby zniechęcić mary ciemności do powrotu, aby pozostawić w świadomości namiastkę jasności. Jeszcze raz sprawdzam wszystkie zakamarki, dotykam drzwi. Wszystko jest na miejscu, nienaruszone. W porządku, na pewno w porządku, tłumaczę sobie. Otwieram drzwi pokoju, wchodzę do środka. Koło łóżka kładę telefon. Na wszelki wypadek.
Stop. Nie myśleć, nie analizować! Umysł musi zasnąć, wyłączyć się!
Już w przeszłości wielokrotnie miewałam to przeżycie, w różnych odmianach. Wspólny zawsze był ten niepojęty i niewyobrażalny strach, świadomość "czyjejś"obecności i latanie jako sposób na odróżnienie jawy od snu. Lecz tym razem, po raz pierwszy, tak głęboko zastanowiłam się nad tym, nad źródłem, tego "czegoś", pojęłam, lub wydaje mi się, że pojęłam, że to jest "coś" z pogranicza. To nie sen.
Co chce mi powiedzieć?
środa, 21 grudnia 2011
wtorek, 20 grudnia 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)