sobota, 30 kwietnia 2011

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Lustro.O prawdziwej sobie.

Lustro przede mną szczerzy uśmiech natrętnie.
Na siłę pragnie pokazać mi moje oblicze.
Spójrz mówi, to ty, tak wyglądasz, jesteś tym spojrzeniem, tymi dłońmi!
Spójrz mówi, dlaczego odwracasz oczy?
Czego widzieć nie chcesz?
Czy myślisz, że coś przede mną ukryjesz? Nie łudz się. Możesz ukryć co tylko zechcesz przed swoim umysłem. On nie musi widzieć tego czego mu nie pokażesz. Ale ja odbijam wszystko. Odbijam nawet to czego ty nie widzisz, to czego sobie nie uświadamiasz. Przejrzyj się we mnie. Spójrz sobie w oczy. Uważnie się przyjrzyj. Nie bój się ujrzeć prawdy. Nie bój się ujrzeć siebie. Zburz mur między nami. Naucz się widzieć patrząc, odważ, się widzieć patrząc. Jestem tu od zawsze. Od zawsze pragnę ci pokazać prawdę. Ale nie patrzysz. 

-Lustro! Ja widzę. Potrafię widzieć. Potrafię dostrzec. Czemu odwracam wzrok? Bo nie chcę widzieć łez. Bo strach paraliżuje mi duszę, gdy myślę o sobie. O prawdziwej sobie. Tej z odbicia lustrzanego. Bo boję się zagłębić, utonąć w swoim spojrzeniu. Ono mówi. Nie milknie. Ale ja wiem co mówi i nie chcę już słyszeć. Nie czas na prawdę. Trzeba przezwyciężyć prawdę by móc trwać. Czasem niewiele potrzeba by przetrwać, ale bywa, że i to "niewiele" zdaje się całym kosmosem i choć wystarczy jedno drgnięcie dłoni, dłoń tkwi zamarła w jednej niewygodnej lecz utrwalonej pozycji. Co da spojrzenie sobie w oczy, gdy dłoń odmawia działania? 




niedziela, 24 kwietnia 2011

sobota, 23 kwietnia 2011

Wypłynę?

Czasem myślę o "piekle". Wydaje mi się czasem, że oto właśnie go doświadczam. Piekło to bezsilność, to nagromadzenie przeciwności w takim stężeniu, że nie sposób nawet  o tym pomyśleć, aby nie zginąć pod ciężarem. Bezsilność- bez względu na obiektywny obraz- pojęcie nadzwyczaj subiektywne. I właśnie dlatego niemożliwe do przekazania. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wyda osąd - ze swojego całkiem odmiennego punktu widzenia, z którego sprawa wyda się śmieszną. Czasem nawet uda mu się mnie przekonać o tej śmieszności. Ale wystarczy, że zamkną się drzwi i wrażenie powraca - ze zdwojoną siłą- bo wzmocnione drwiną obcego subiektywizmu. Ale czemu się dziwić? Skoro nikt nie zna, nie może poznać całokształtu! Dlatego pozostaje samotne piekło. I nadmierna potrzeba wyrażania wszystkiego co nie związane z tymże piekłem... Nadmierna radość z błahych powodów, nadmierny entuzjazm, nadmierna ilość sprzecznych, wykluczających się pomysłów na życie, nadmierne odczuwanie przywiązania, więzi i bliskości, gdy takowa się nadarzy, nadmierne reagowanie itd. To wszystko tylko pogłębia piekło. Bo stwarza pozór normalności, optymizmu, radości życia, a więc daje punkt odniesienia do porównania  potęgując odczuwaną rozpacz. Wiem jak smakuje szczęście, bo sama potrafię sobie je wytworzyć w głębi umysłu. Ale ten smak to siła spychającą mnie na dno. Być może gdybym potrafiła oddać się rozpaczy bezgranicznie, nic nie udając, nie dbając o reakcje otoczenia, być może wtedy przetrawiłabym to i doszła do punktu zero. Ale ja nie potrafię, bo zbyt boję się tej rozpaczy. Zbyt boję się, że przekroczę granicę dna i nigdy się już nie podniosę. Zbyt zależy mi na życiu, żeby móc zaakceptować ewentualność, że mi się nie uda wypłynąć na powierzchnię.

wtorek, 19 kwietnia 2011

sobota, 16 kwietnia 2011

Dream



"This has been said again and again, down through the ages. All the religious people have been saying this: "We come alone into this world, we go alone." All togetherness is illusory. The very idea of togetherness arises because we are alone, and the aloneness hurts. We want to drown our aloneness in relationship.... That's why we become so much involved in love. Try to see the point. Ordinarily you think you have fallen in love with a woman or with a man because she is beautiful, he is beautiful. That is not the truth. The truth is just the opposite: you have fallen in love because you cannot be alone. You were going to fall. You were going to avoid yourself somehow or other. And there are people who don't fall in love with women or men--then they fall in love with money. They start moving into money or into a power trip, they become politicians. That too is avoiding your aloneness. If you watch man, if you watch yourself deeply, you will be surprised--all your activities can be reduced to one single source. The source is that you are afraid of your aloneness. Everything else is just an excuse. The real cause is that you find yourself very alone.
Osho Take it Easy, Volume 2 Chapter 1

Commentary:
Some enchanted evening you're going to meet your soulmate, the perfect person who will meet all your needs and fulfill all your dreams. Right? Wrong! This fantasy that songwriters and poets are so fond of perpetuating has its roots in memories of the womb, where we were so secure and "at one" with our mothers; it's no wonder we have hankered to return to that place all our lives. But, to put it quite brutally, it is a childish dream. And it's amazing we hang on to it so stubbornly in the face of reality. Nobody, whether it's your current mate or some dreamed-of partner in the future, has any obligation to deliver your happiness on a platter--nor could they even if they wanted to. Real love comes not from trying to solve our neediness by depending on another, but by developing our own inner richness and maturity. Then we have so much love to give that we naturally draw lovers towards us."

środa, 6 kwietnia 2011

Obserwacja przyrody

Na przeciw mnie próbująca się wyodrębnić odrębność i resztki blasku szukające oparcia okiem niespokojnym. Matka z synem. Siedzą wtuleni w siedzenia i widać w mieszających się spojrzeniach wspólnotę. Matki i syna. Przyglądam się im. Podziwiam. Do głowy przychodzą mi różne skojarzenia. Ile w ich relacji harmonii a ile sprzeciwu -wzajemnego? Widzę pewną zgodność mimo wieku buntowniczego. Może jeszcze bunt się nie narodził? Mężczyzna. Siedzi nieco dalej. Rozgląda się. Spogląda to na mnie to na matkę z synem, potem w inną stronę. Nie chce przyznać się do bólu. Jaki kiedyś sprawił mu ktoś lub coś. Widać w jego spojrzeniu stłumiony ból. Może dlatego jego oczy mają dziwny blask. Jakby zastygły w sekundzie poprzedzającej płacz. Nie wygląda jakby miał się rozpłakać. Mimo to ma w oczach łzy. Nieuświadomione łzy. Twardy facet.
Tuż przede mną - świeżość przeplatana ptasim świergotem. Wije się, wydyma usta, przewraca oczami. Sztucznie rozradowana i z umiarkowaną dozą pewności siebie. Zapewne czerpaną z mieszanki wydętych ust i pięknie migoczącej nieprawdziwości spojrzenia. Opowiada o czymś osobnikowi płci przeciwnej.
Z tyłu wymowne pochrząkiwanie, monotonne, jednakowo natrętne, choć jak się przysłuchać za każdym razem co innego chcące powiedzieć. Chce coś powiedzieć, ale nie mówi. Więc chrząka i chrząka aż gardło zedrze. Biedne gardło, wolałoby zapewne przepuścić przez siebie słowa jakiekolwiek by nie były. Nie rozumie po co tak tracić energię na tak nierzeczowe artykulacje.
Po środku ja. Siedzę i przyglądam się tej mieszance bólu i niewypowiedzianego buntu. Uśmiecham się do siebie bo mi wesoło. Obserwuję te cudowne przejawy człowieczeństwa i czuję, że mam szczęście. Czuję jedność z kosmosem i z całą jego zawartością. Być może sprawiam dziwne wrażenie tak siedząc i się ciesząc sama do siebie, podczas gdy wokół cała paleta najróżniejszych odcieni tłumionych emocji. Nikt nie wie, że to dla mnie atrakcja tak siedzieć i spoglądać. Że zdążyłam już odpocząć od nich wszystkich, przypadkowo spotkanych istnień ludzkich i teraz nawet wydają mi się fascynujący- na swój niepowtarzalny sposób. Obserwuję i zaczynam pojmować, że każda nawet najmniejsza cząstka rzeczywistości zawiera w sobie przepotężną naukę, choćby była natrętnym pochrząkiwaniem za plecami.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Obserwatorzy