środa, 24 marca 2010

A więc rozpocznijmy naszą podróż z Tarotem. Postanowiłam całkiem spontanicznie oddać się w tym miejscu wyobrazni zamiast przytaczania logicznych i spójnych wywodów. Nie chodzi mi bowiem o rzetelne i skrupulatne przedstawienie tematu a o przekazanie swoich własnych odczuć i doświadczeń, mojego Tarota, mojego Przyjaciela.
Mój Tarot to towarzysz, który przemierza wraz ze mną drogę krętą i wyboistą a czasem nieistniejącą. Mój Tarot to doradca, którego nie zawsze słucham, któremu nie zawsze ufam, który nie raz mnie zwodził, nie raz też uchronił przed błędem. I wreszcie mój Tarot to jedyny Przyjaciel, którego Zawsze mogę spytać o radę jeśli tylko chcę i który zawsze odpowie otwarcie bądz zawile, ale szczerze.
Tak naprawdę istniał w mojej świadomości można rzec od zawsze. Do niedawna wydawało mi się, iż dokładnie pamiętam moje pierwsze z nim spotkanie. Ale nie. Jak się okazuje miało to miejsce o wiele wcześniej mimo iż o tym nie pamiętałam. W tym oto miejscu po raz pierwszy dzielę się z Wami tym moim najświeższym odkryciem. Kilka dni temu bowiem przypatrując się poszczególnym arkanom doznałam swego rodzaju olśnienia. Przed oczami pojawiły mi się scenki z bardzo wczesnego dzieciństwa. Przypomniałam sobie jak wpatrywałam się w nie mając może dwa lub trzy lata. W pamięci a raczej chyba w podświadomości utkwiły mi wizerunki kilku arkanów. Jak przez mgłę pamiętam jak pytałam mamę o znaczenie obrazków na nich uwidocznionych. Były to arkana: Śmierć (XIII), Diabeł (XV), Kochankowie (VI), Wisielec(XII),Koło fortuny (X). Nie wiem czy to dlatego, że to one mnie najbardziej wówczas zaintrygowały czy dlatego, że mnie przerażały czy może były to jedyne karty jakie widziałam. Jednak tylko one wryły się w moje wnętrze do tego stopnia, że teraz udało mi się je odtworzyć w wyobraźni. Pamiętam, że pytałam mamę o Śmierć a dokładniej o to kim jest ten stwór z kosą w dłoni wokół którego porozrzucane leżą ludzkie głowy i odnóża... Nie pamiętam dokładnie odpowiedzi jednak jak podejrzewam mogło to wpłynąć na wizerunek śmierci jaki pozostał we mnie i skojarzenia z nią związane. Pamiętam jak pytałam o amorka celującego ze strzały do kobiety znajdującej się na karcie Kochankowie i to że nie mogłam pojąć związku ugodzenia jej strzałą z uczuciem miłości jakiemu później miała się poddać. Były to dla mnie najwidoczniej dwa całkiem skrajne zdarzenia - cierpienie i ból kontra słodkie i gorące uczucie jakim jest miłość. Szczęśliwa miłość. I to również zasadziło się we mnie głęboko - skojarzenie miłości z cierpieniem. Pamiętam również jak mama tłumaczyła mi czym jest Koło fortuny. Nie wiem czy wtedy to zrozumiałam ale faktem jest, że przez zdecydowaną większość życia wierzyłam, że wszystko co mi się przytrafia jest z góry zapisane i że ja nie mam na to najmniejszego wpływu. Jeśli chodzi o Diabła... nic nie pamiętam poza tym, że jego wizerunek utkwił mi w świadomości. Jako coś przerażającego i pociągającego zarazem. Stąd przytrafiająca mi się wciąż fascynacja tym co destrukcyjne? Ciągłe poczucie uwikłania w to co z pozoru przyjazne a tak naprawdę zgubne i niszczycielskie? Słaba wola i daremna walka z samą sobą? Możliwe. A możliwe też, że są to elementy psychiki każdego człowieka, a jedynie Tarot jest idealnym jej odzwierciedleniem...

poniedziałek, 15 marca 2010

Tak naprawdę była kimś innym. Kimś innym niż jej się wydawało,niż wszystkim się wydawało. Miewała przebłyski swojej prawdziwej istoty ale zazwyczaj odchodziły tak szybko jak się pojawiły w mrok nieświadomości. Te krótkie chwile kiedy zaczynała czuć, że istnieje coś o czym nie wie, coś o czym powinna wiedzieć ale z niewiadomej przyczyny nie potrafi przekroczyć tej cienkiej jak ostrze noża a zarazem tak trudnej do zlokalizowania granicy, sprawiały, że wciąż miała poczucie tymczasowości. Coś miało nastąpić. Coś wisiało w powietrzu, w przestrzeni pomiędzy duchem a snem, pomiędzy krawędzią świadomego postrzegania a głebiną nieświadomości. Gdy się zbliżało odczuwała dziwne wszechogarniające palenie pod skórą, jakby lęk odczuwany w sposób najbardziej fizyczny jaki można by sobie wyobrazić,jakby żar,płomienie walczące z ciałem o dostęp do jej duszy. Miała nieodłączne wrażenie,że jest już blisko absolutu,że coś pcha ją w objęcia potwora czasu i że nie powinna się opierać. Wiedziała, że nie uda jej się tego określić bowiem należy to do tych spraw,które odległe są od rzeczywistości mogącej być nazwaną za pomocą słów wypowiadanych ludzkim językiem. Jednak pragnęła to określić, pragnęła przekroczyć granicę, za którą być może zostałaby zmieciona podmuchem nagłego olśnienia, roztopiona niczym sopel lodu,zamieniona w ciecz po to, aby połączyć się z tym co się tam znajdowało. Wchłonięta przez to coś bezpowrotnie. Nie opuszczało jej wrażenie, że tak naprawdę wie. Że już dawno przekroczyła tą granicę a jedynie nadmiar wrażeń i bodzców wciąż natrętnie ją osaczających z wszelkich stron sprawia,że wydaje jej się,iż tkwi nadal, oczywiście tymczasowo, po stronie niewiedzy. Wciąż bombardowana przez najrozmaitsze przebłyski, migające oblicza niemożliwych do określenia postaci, a może przybierających materialną powłokę myśli,które niemogąc pomieścić się w ograniczonej przestrzeni umysłu, uwalniały się do świata zmysłowej percepcji sprawiając jednocześnie wrażenie odrębnych istot. Gdyby tak mogła wskazać palcem lub chociażby zobaczyć okiem wyobrazni granicę pomiędzy myślą a czuciem.Czy te dwie przestrzenie są do siebie rónoległe czy może dotyczą całkiem odrębnych wymiarów i niemożliwym jest swobodne poruszanie się pomiędzy nimi? Czy to co odczuwała miało jakiekolwiek znamiona myśli? Czy mogło być przez tą że myśl ogarnięte? Czy możliwym było nadanie temu imienia? Rozłożenie na czynniki i uporządkowanie według kolejności, rozmiarów, natężenia i barwy? A może już na zawsze miała pozostać rozdarta pomiędzy światem myśli i uczuć nie mogąc ich nijak pogodzić? Należała bowiem do tego nielicznego grona, które posiadało zdolność zarówno do logicznego myślenia jak i nadmiernie intensywnego odczuwania. Owszem bywały okresy kiedy któreś z nich przeważało, właściwie na ogół coś przeważało bo równowaga była jej obca. Ale zmieniało się to tak często, iż niemożliwym byłoby określić tu jakąś nawet nieznaczną tendencję. Sama często nie nadążała za tymi zmianami kierunku. Bywało tak, że pochłonięta bez reszty w rozważaniach, próbując dotrzeć do, jakby się wydawało, oddalonego o ułamki sekundy wniosku ostatecznego… nagle odnajdywała się z bezgraniczną pustką w sferze logiki powalona nagłym jak cios pioruna uczuciem, które miażdżyło wszelką myśl w tempie niewysłowionym po to, aby wetknąć ją niepostrzeżenie w sam środek ognia. Wówczas traciła ziemię spod stóp, i niebo z horyzontu. Znajdowała się nagle we wnętrzu iskry kosmicznej, żaru roztapiającego w ułamku sekundy całą rzeczywistość. Nie istniało tu, nie istniało tam, nie istniało teraz bądź przedtem. Wszystko wydawało się treścią wnętrza owej iskry. Było jej treścią.

poniedziałek, 8 marca 2010

To nie moja droga.Jak to się stało, że się na niej znalazłam,że zawędrowałam nią aż tak daleko? Przez pomyłkę? Z nieuwagi? Tymczasowo? Jako substytut? Aby stłumić to co prawdziwe? Aby zapomnieć o prawdzie? Poprzez gąszcz najróżniejszych masek i sposobów kamuflażu dotarłam do tego punktu. Dopiero w tym punkcie niestosowność stała się na tyle wyrazna, że zaczęłam czuć w sobie chęć odwrotu. Ale czy odwrót jest możliwy? Jestem w miejscu, z którego albo odbiję się i wniosę na wyżyny albo pójdę na dno.

poniedziałek, 1 marca 2010

Obserwatorzy