poniedziałek, 11 czerwca 2012

Rzucam słowa w przestrzeń wszechświata, niech fruną, niech swobodnie wzlecą, wzniosą się ku niebiosom. Rzucam słowa w przepaść, jedno po drugim. Wypuszczam z dłoni, patrzę jak spadają. Lżej mi. Cały wór kolorowych świetlików wypuszczam, niech gonią słowa. Niech oświetlą im drogę.
Do nocy przemawiam. Zbudź się. Zbudź słodkie płatki swoje. Czas zasnął, czas budzi się. Czas nie istnieje. Czas pochłania słowa na wietrze się szamocące. Nie doleciały. Noc kończy się. Noc za nocą. A gdzie dzień?Gdzie świt? Poplątały się kolejności czasu. Wyciągam dłoń po świt, lecz ginie w ciemności nocy.


Obserwatorzy