czwartek, 19 czerwca 2014

Chodź, pokażę ci coś!

Próbuję dojść do jakiegoś miejsca. Wcześniej już tam byłam. Idę przez miasto. Nie wiem, co to za miasto. Miasto, które znam.
Chcę komuś pokazać tamto miejsce. Jest blisko. Wystarczy przejść kilka ulic. Jestem pewna, że pamiętam drogę.
Ulice mają w sobie coś magicznego. Jest wieczór, ciemno i kolorowo. Intensywne kolory przytłumione przez ciemność miasta, rozświetlone miejscami światłem latarni.
Wilgotno, jakby po deszczu. Wszystko świeci, a jednocześnie jest lekko przybrudzone, a może to tylko złudzenie?
Pamiętam dużą twarz Clowna. Może budynek w tym kształcie, może jakaś ozboda wielkości budynku. Ogromna, biała twarz, szeroki uśmiech. Raczej makabryczny niż radosny. Wszystko jest do tego podobne. Nie, nie do Clowna. Wszystko ma podobny charakter, nutę makabryczności i intensywne barwy przybrudzone przez ciemność miasta. Fascynuje mnie to. Droga ciekawsza jest niż cel. Może dlatego tak się dłuży? A może celowo idę innymi drogami, by więcej zobaczyć i przeżyć po drodze? Może nie chcę dojść do celu? Może chcę pokazać mojemu towarzyszowi drogę, a nie to, co znajduje się u jej kresu? Może cel jest pretekstem?

No tak, przecież ludzie wolą do czegoś dążyć, czegoś konkretnego. Gdy powiesz: "chodź, pokażę ci coś!" pójdą za Tobą, jednak, gdy zaprosisz ich do chodzenia bez celu, niekoniecznie.

Ja jednak naprawdę chciałam coś pokazać. Coś. Nie wiem, co to było. To też ciekawe. Że pamiętam drogę, a nie cel, o którym myślałam cały czas.

Wchodzę do jakiejś kawiarni. Żółte światło. Lekko przytłumione. Idziemy dalej. Jakiś park otaczający miasto. Mokra trawa. W ciemności trudno znaleźć drogę. Ogrodzenie.
Przeszkody na drodze. Nie tak łatwo dojść do celu. Właściwie im dalej tym trudniej. Im dalej tym ciemniej i bardziej mokro. Okazuje się, że droga wcale nie jest krótka. Ale chwila, jeszcze tylko chwila! Już za rogiem! Na pewno. Pamiętam to było przecież tutaj! Weszłyśmy do jakiegoś budynku.
Tak, teraz pamiętam osoba, której chciałam coś pokazać była kobietą.
Jakieś muzeum. Pełno wielkich drzwi. Kolejne komnaty do przejścia. Dużo kolorów.
Korytarze. Duszno. Nie lubię miejsc z niskim sufitem. Wąski korytarz. Częsty motyw z moich snów. Korytarz zakręca w lewo. Nagle znajdujemy się w mieszkaniu jakiejś rodziny. Rodzina siedzi przed telewizorem. Mama, tata i kilkoro dzieci. Duża rodzina, wielodzietna. Wszyscy wpatrzeni w ekran. Jak to? Już wcześniej tędy przechodziłam! Nie było tu mieszkania. Był tylko korytarz i drzwi prowadzące na zewnątrz! Widzę. Są drzwi. Widocznie, ktoś w międzyczasie tu zamieszkał. Zorganizował przestrzeń tworząc z niej mieszkanie. Możliwe. Proszę ojca rodziny o pozwolenie na przejście. Nie chcą się zgodzić. Są oburzeni, że wtargnęłyśmy tak po prostu do ich mieszkania. Nie poddaję się. Jest ze mną też córka. Pokazuję ją. Jest z nami dziecko! Nie dacie przejść dziecku? Następuje konsternacja. No dobrze. Skoro jest dziecko. Możecie przejść. Przechodzimy. Ja i córka.
Uff udało się. Drzwi się zamykają.
I przypominam sobie, że zostawiłam za drzwiami osobę, która ze mną szła! Zapomniałam o niej. Po prostu. Już jej nie przepuszczą. A przecież to jej chciałam coś pokazać. A teraz zapomniałam, że idzie ze mną. Idziemy dalej. Skoro już tyle przeszłam, to trzeba odnaleźć drogę. Chociażby po to, aby wiedzieć gdzie jesteśmy. Aby móc wrócić do domu. Sens został zgubiony w korytarzach. Już nie chcę nikomu nic pokazywać. Głowa Clowna. Przed nami wielkie, ogromne tory kolejowe. Błoto. Przeszkoda niemożliwa do przejścia. Jadą wielkie lokomotywy parowe. Czarne, błyszczące, z  bordowymi akcentami. Potężne koła. Czuję bezsilność- utknęłam. Wszystko jest piekne i przerażające.
Tam za skrzyżowaniem jest miejsce, którego szukam! Ale najpierw trzeba przejść tory! Nie da się! Nie da!
Co się z nią stanie? Została w korytarzu. Przeze mnie. Może zjedzą ją żywcem? A może zakmną w dusznym pomieszczeniu? Nie mogę tam wrócić. Nie mogę iśc naprzód.

Obserwatorzy