środa, 24 lutego 2010

Po chwili w dziwnie mglisty sposób wyrosła tuż przed nią kobieta. Staruszka o wyglądzie czarownicy i dziwnie znajomym i ciepłym spojrzeniu. Przybyła tu aby odkryć pewną tajemnicę. Nie, to nie ona miała taki zamiar, to niebiosa sciągnęły ją tu po to, aby otworzyła przed Miką pewne drzwi. Drzwi, które musiały zostać otwarte, a których sama by nie udzwignęła. Kobieta wędrowała od wielu dni lecz nie było widać po niej zmęczenia. Emanował od niej niezwykle kojący spokój. Mika poczuła, że nie należy ona do tego jakże nędznego świata a jedynie znalazła się na nim po to, aby ona mogła poczuć ukojenie. Zaprosiła kobietę do siebie jednak ta odmówiła. Milczała przeszywając ją jednocześnie tym znajomym spojrzeniem. Usiadła obok na skale. Mika zaczęła czuć niepokój. Chłód i żar zarazem. Drżenie serca i duszy. Wszystkie możliwe uczucia i odczucia jakich doświadczyła do tej pory skumulowały się w tej jednej chwili. Chciała uciec, ale było za pózno. Czas zatrzymawszy się nagle zaczął pędzić we wszystkie strony jednocześnie. Coś rozrywało jej duszę. Czuła to, a nawet widziała odbijające się w toni morskiej iskry i odłamki, cień bitwy toczonej w każdym atomie przestrzeni jaka wypełniona była jej jestestwem. Wszystkie kolory, zapachy, dzwięki zostały wchłonięte, przez to coś.Wszystko stało się obłokiem, który zastygł w prędkości przekraczającej ludzkie pojmowanie.
Kobieta wyciągnęła z kieszeni kwadratowe pudełko o barwie zgniłych wiśni, podała je Mice i odeszła.Zniknęła tak nagle jak się pojawiła pozostawiając po sobie mgłę w całej okolicy. Mgła ta miała potem utrzymywać się bez przerwy przez miesiąc tworząc w umyśle Miki wrażenie niejasności.

Długo jeszcze siedziała w miejscu zanim dotarło do niej, że niebo postanowiło zatopić ją wraz ze wszystkimi jej smutkami nie zważając na to czy jest to odpowiedni moment. Schowała dziwne pudełko, które otrzymała przed chwilą do torby i skierowała się w kierunku trzech sosen, po których zawsze poznawała drogę do domu. Tym razem wyglądały nieco inaczej przytłoczone cieżarem deszczu, którym nasiąkły. Niesamowity kształt jaki miały ich gałęzie tym razem stał się całkiem zwyczajny, przemoczony.
Często miewała sny, które przemawiały do niej w sposób tak jawny i oczywisty, że nie musiała nawet się wysilać, aby je zinterpretować. Po prostu coś działo się wokół niej a ona świadoma, że śni odczytywała to jako wskazówkę lub zapowiedz jakichś wydarzeń. Nabywała trudną do wyjaśnienia pewność. Jednak nie czuła się przez to pewniej ani bezpieczniej. Wręcz przeciwnie, lęki rosły. Bo żadna pewność, ani ta ze snu ani ta nabyta na podstawie faktów rzeczywistych nie była wystarczająca. Zawsze mogła się mylić… Im większą pewność nabywała tym bardziej bolesne były wątpliwości. Dlatego dar, który posiadała nie pomagał jej a szkodził. Często wolała nic nie wiedzieć i po prostu mieć nadzieję niż wiedzieć, że jest tak bądź przeciwnie i czuć lęk, że może jednak się myli.
Dzwięk odwrotny do czasu cofa smak barwy tej nie mieści się w okręgu ni w kuli ani w całym kosmosie to jest lawa, która chłodem swym zamraża czas nie mieści się w okręgu,
krawędz ciszy,brzeg wytrzymałości.

piątek, 19 lutego 2010

Tarot

Jako, że od dłuższego czasu zajmuję się tarotem (na własny użytek)postanowiłam podzielić się moimi wrażeniami i doświadczeniami w tym temacie. Jeśli starczy mi konsekwencji planuję niniejszym rozpocząć cykl poświęcony tarotowi. Jest to temat ciekawy i niezwykle bogaty choć mogło by się wydawać, że są to jedynie usystematyzowane obrazki służące do wróżenia.
A jednak są czymś więcej...
Mój stosunek do tegoż narzędzia poznania zmieniał się bardzo odkąd po raz pierwszy wzięłam je do rąk. Były chwile, że zaczynałam wątpić czy moje "wróżenie" cokolwiek wnosi do mojego życia. Wróżyłam zawsze sobie i osobom bliskim, które wyraziły taką ochotę. Jednak raczej doraznie niż nałogowo. Tarot zawsze istniał w mojej świadomości jako "ktoś" lub "coś" co mogę poprosić o radę. Bywało, że odpowiedz była całkiem sprzeczna z moimi oczekiwaniami lub przeczuciami. A z racji, że często miewam przeczucia, które nie raz się sprawdzają dlatego w tych momentach zaczynałam mieć wątpliwości. Może dzień nieodpowiedni? Może niewystarczająco się skupiłam? Albo jestem zbyt rozdrażniona? Bowiem do niczym niezakłóconej diagnozy potrzebny jest niezmącony stan umysłu, spokój, opanowanie. A to nie codzienne u mnie przypadki. Wiem, że istnieje opinia, że nie powinno się wróżyć samemu sobie bo trudno wówczas o obiektywną, niezakłóconą niczym interpretację. Jednak powiem szczerze, zawsze moje własne diagnozy były mi pomocne. Muszę przyznać, że wiele razy zastanawiałam się w którą stronę to działa... Tzn. czy tarot odkrywa przyszłość czy może jest odwrotnie my dowiedziawszy się co "ma się wydarzyć" siłą myśli sprawiamy, że dzieje się dokładnie tak. No ale idąc tym tropem, można by dojść do wniosku, że wszystko w ten sposób działa. I całkiem możliwe, że tak jest. A to z kolei wyklucza każdą wiarę, bo czy to w co wierzymy istnieje czy może istnieje dlatego, że w to wierzymy? Jeśli zaakceptujemy tą drugą wersję to automatycznie, każda wiara zniknie. Bo skoro nasz obiekt wiary powstaje dopiero w chwili, gdy w niego uwierzymy to jak możemy w niego wierzyć jeszcze zanim powstał? Czy można uwierzyć w coś na zawołanie? Stwierdziwszy uprzednio, że to będzie dla nas dobre uwierzmy w to a się ziści? Idealny sposób na spełnienie marzeń? Tak, na pewno. Ale czy prostym jest wierzyć w coś co nie istnieje. Jedyny sposób to się oszukiwać. Tak sprytnie wpłynąć na swój umysł, aby uznał fakt nieistniejący. Jednak nie o tym miałam pisać. A więc tarot. Tarot nie jest zwykłym instrumentem do wróżenia. Jest systemem symboli, które w zależności od wróżącego mogą ewoluować, przybierać różne formy a nawet zmieniać znaczenie. Bowiem nigdy nie wyrażają się wprost, zawsze ostateczny werdykt zależy od interpretacji wróżącego a więc i od jego psychiki, osobistych uwarunkowań. Odpowiedz na pytanie powstaje w głowie osoby wróżącej, a poszczególne karty są tylko wskazówką. Ważna jest wiara w moc kart i własną,jeśli wierzymy możemy dowiedzieć się niemalże wszystkiego. Gdy natomiast mamy jakiekolwiek wątpliwości w danej chwili, zastanawiamy się czy warto, że może to nic nie wyjaśni a jedynie może zmylić naszą czujność lub mówiąc prosto zaprowadzić nas na manowce,wtedy nie warto w ogóle się za to zabierać. Lepiej poczekać na lepszą chwilę, taką, w której będziemy bardziej entuzjastyczni w stosunku do naszego doradcy. Również wszelkie sytuacje wywołujące w nas rozdrażnienie, powodujące kłopoty ze skupieniem, nie sprzyjają tarotowi. Krótko mówiąc najlepiej zabrać się do tego, gdy jesteśmy możliwie najbardziej odprężeni, spokojni, nie dokucza nam żaden ból lub niedyspozycja. Także pogoda ma wbrew pozorom wpływ na zagadnienie. Jak wiadomo warunki pogodowe mają bardzo duże znaczenie dla naszego samopoczucia np. ciśnienie, wiatr itp. I dlatego też najlepiej zwrócić uwagę na pogodę wybierając odpowiedni moment. Poza tym- może się to wydać oczywiste, ale jednak wspomnę o tym- wszelkie drażniące hałasy, wszystko co nas rozprasza nie jest wskazane. Po prostu trzeba bezwarunkowo osiągnąć maksymalne skupienie, to jest warunek powodzenia. Jeśli mielibyśmy zastosować wszelkie środki sprzyjające dobrze jest też aby kolorystyka pomieszczenia była w kojących odcieniach, sprzyjających skupieniu, a także aby był względny ład i porządek. Dobra atmosfera. Dodatkowo można zapalić świece, jako że sprzyjają skupieniu a w tle puścić ledwie słyszalną, spokojną muzykę. Jeśli chodzi o same predyspozycje osoby wróżącej to oczywiście nie jest to bez znaczenia, jak w przypadku każdego innego zajęcia wymagającego intuicji i kojarzenia symboli z faktycznym życiem. Jednak można wypracować w sobie tą umiejętność do pewnego stopnia. Więc ogólnie mówiąc każdy kto ma wystarczającą wolę i wiarę może skorzystać z dobrodziejstw tegoż wspaniałego narzędzia. c.d.n.

środa, 17 lutego 2010

Usiadłam pod ścianą, w kącie, dokładnie tak jak robiłam to w dzieciństwie. Starając się wtulić jak najmocniej w kąt prosty powstały w tym miejscu. Obok szafa, jakże pomocna w tych chwilach, daje upragniony cień i chroni przed spojrzeniami. Dookoła rozłożyłam poduszki, jak najwięcej, jak największych poduszek. Aby sprawiały wrażenie muru niemożliwego do sforsowania. Aby dawały błogie uczucie miękkości. Zwinęłam się w kłębek, tak jak to robiłam w dzieciństwie. Wokół cisza. Nie ma nic ani nikogo kto mógłby zakłócić mój spokój. Wyłączam myśli. Czuję się bezpiecznie.
Szła ścieżką z głową spuszczoną, jak ktoś kto coś zgubił i po raz kolejny przemierzając tą samą drogę stara się to odnalezć. Ona nie szukała niczego a jedynie nastrój sprawiał,że tego dnia to co na ziemi interesowało ją bardziej niż zawartość niebios. Zwyczajowo starała się, aby nie rozdeptać przypadkiem jakiejś istoty żywej, nawet jeśli było to tylko zdzbło trawy. Nie lubiła krzywdzić innych. Wolała już sama cierpieć niż być przyczyną czyjejś krzywdy. Marzyła o stanie błogości kiedy to nikt nie mógłby być przez nią skrzywdzony. Nawet mimo woli. Aby mogła być tego pewna, że nikogo nie krzywdzi bez ciągłego analizowania swojego postępowania. Marzyła o wolności sumienia, o pozbyciu się poczucia winy. Do tej pory wydawało jej się, że nie czuje się winna. Zepchnęła ten fakt z pola świadomości do tego stopnia, że wydawało jej się, że wszystko co robi robi celowo, że to ona ma władze nad wydarzeniami, że...
Ale tak nie było. Tak naprawdę sama nie wiedziała czego chce, nie pozwoliła sobie na to aby się dowiedzieć. Odpychała to wciąż dalej i dalej od siebie, jakby jej pragnienia miały zamiar ją udusić. Jakby robienie w życiu tego co chciała miało doprowadzić do jakiejś katastrofy. A katastrofy działy się w jej życiu każdego dnia choć o tym nie wiedziała. Każdego dnia pogrążała się coraz bardziej myśląc, że podąża w stronę upragnionego celu. A cel leżał gdzieś w kącie zakurzony po przeciwnej stronie lustra. Czy miała szanse do niego dotrzeć?
Musiała rozbić lustro.

poniedziałek, 15 lutego 2010

niedziela, 14 lutego 2010

...a teraz miało powrócić z niewiadomej przyczyny. Właśnie teraz kiedy odnalazła odrobinę spokoju?

Ale powróćmy do dnia poprzedniego. Kolor nieba wydawał się mieć odcień purpury a w jej wnętrzu panował błękit. Kolory były jednym z najważniejszych elementów jej życia. To one decydowały o jej reakcjach na wszelkie bodzce jakie pojawiały się po drodze. Każde uczucie i odczucie jakiego doświadczała było zabarwione w inny sposób. Zazwyczaj udawało jej się rozpoznać te barwy bez problemu. Nie raz były niewyrazne i zamazane, czasem tworzyły tęczę, a czasem ledwie dostrzegalny cień, jakby przebłysk, odblask czegoś nieokreślonego. Jednak zawsze pomagały jej zrozumieć charakter wydarzeń. Sprawiały, że łatwiej było jej się ustosunkować do tej niepojętej abstrakcji jaka ją otaczała. Było jednak coś czemu nie potrafiła nadać barwy ani tym bardziej nazwy. Coś co pozostało gdzieś w tyle, a mimo to ciągnęło się za nią niczym plaga, zaraza.

Emocje… nie mogła się od nich uwolnić. Zawsze odczuwała je tak intensywnie, że nie raz marzyła o tym, aby stać się nieczuła jak skała. Bez względu na to czy były pozytywne, przyjemne czy też destrukcyjne, bez względu na to czy w danym momencie miała na nie ochote czy nie, one zawsze były górą. Najbardziej jednak wpływały na nią rzeczy z pozoru obiektywne takie jak barwy, zapachy, dzwięki. Wobec nich nie potrafiła pozostać obojętna. Rzadne słowa, wydarzenia ani osoby nie potrafiły poruszyć jej tak bardzo jak właśnie owe tętniące treścią elementy rzeczywistości.

Postanowiła wyruszyć w podróż… zwykły spacer po wybrzeżu. Czuła, że powinna, coś niewyjaśnionego ciągnęło ją w tamtą stronę. Jakiś cień, którego oddech czuła na sobie od rana nie dawał jej spokoju i sprawiał, że wiedziała, że tego dnia powinna znalezć się poza domem. Dzien był spokojny, cichy, bezwietrzny, pozytywnie nastrajający. Jednak ona wyjątkowo nie czuła się bezpiecznie w zamkniętym pomieszczeniu. Dlatego wyszła jak stała, nagle, pospiesznie, aby zdążyć zanim się rozmyśli. Rzut oka na skały, na morze, na niebo. Ukojenie.Usiadła na skale i zamyśliła się. Czy ta wieczność, nieskończoność, którą odczuwała w zetknięciu z pięknem otoczenia mogły trwać wiecznie? Czy cokolwiek może trwać wiecznie? Czy wieczność istnieje czy jest tylko złudzeniem? A może to skończonść jest złudzeniem? Może czas nie istnieje a ona dalej trwa w chwili minionej i tej , która jeszcze nie nadeszła? Może to wszystko prowadzi ją do jakże upragnionego poczucia jedności z samą sobą, jedności z wszechświatem? Może to co minione trwa nadal a jedynie ona zgubiła gdzieś świadomość i żyje w iluzji?
Nagle w oddali spostrzegła ledwie widzialną, stapiającą się z tłem postać, wyraznie idącą w jej kierunku. Pierwszy odruch, zwyczajowo, panika. Skąd? Tutaj? Niemożliwe. Przecież przybyła tu po to, aby nigdy więcej nie oglądać ludzkiego oblicza! Jednak po chwili, gdy przywrócona tak brutalnie do świata żywych stanęła twardo i sztywno na nogach, przeniknęła spojrzeniem przetrzeń i doświadczyla tego niemiłego uczucia, które zawsze pojawiało się w chwili, gdy nagle coś niespodziewanego zakłuciło jej z trudem odzyskiwaną spójność myśli- z ulgą odetchnęła. Nikt nie nadchodził. To jedynie wzrok po raz kolejny naigrywał się z jej zmęczonych widokiem świata materialnego oczu. Po raz kolejny sprawiał, że widziała to co nie istniało. Zapewne po to, aby zaczęła widzieć, skupiać się na tym co istnieje. Żeby zaczęła widzieć fakty, przestała uciekać przed rzeczywistością. Ale ona nie mogła przestać, nie chciała. Zbyt bardzo się bała.

piątek, 12 lutego 2010

Wyciągam dłoń przed siebie, pustą, proszącą, trwającą cierpliwie w niewygodnej pozycji, w nadziei, że uchwyci choć raz kroplę niebiańską.
Susza.
Uschnięta dłoń, zamarznięta
sterczy wciąż bezczelna
nie potrafi wrócić na swoje miejsce
zapomniała gdzie jej miejsce
tkwi tak z nudów wetknięta w przestrzeń nie jej, nie twoją, niczyją
pomarszczona, zaschnięta na ścianie jak mucha zeszłoroczna.

środa, 10 lutego 2010

wtorek, 9 lutego 2010

***
Tego dnia, podczas gdy na zewnątrz drzewa walczyły z wichurą o utrzymanie pozycji pionowej, Mika postanowiła zmienić swoje życie.
To był impuls, nie planowała wcześniej tej decyzji, nie podejmowała żadnych kroków przygotowawczych ani nie czuła nawet tego niepokoju, który był obecny w niej zawsze wówczas gdy nieuchronnie zbliżała się sekunda określenia ostatecznie swoich zamiarów. Spojrzała na pustą, białą, odrapaną ścianę i wypowiedziała na głos dwa słowa skierowane do świata choć nikt poza nią ich nie słyszał: poradzę sobie!
Spontaniczność, którą się wykazała tym razem była czymś przyjemnym, dającym powód do dumy. Odczuła to natychmiast i od razu zapałała wiarą w swoją niczym nieograniczoną moc, zdolną do tego do czego ona sama nie była zdolna, a przynajmniej w to nie wierzyła. Tak naprawdę była osobą bardzo spontaniczną, wręcz przesadnie, jednak nie zdążyła tego zauważyć do tej pory. Lęki przesłaniały jej cały obraz świata, dlatego też spontaniczność uważała za ostatnią cechę o jaką można byłoby ją posądzić. Również otoczenie, od którego dopiero co udało jej się uwolnić, nie dostrzegło w niej tejże cechy. Ale otoczeniu można było to wybaczyć. W końcu ono wiekszości jej cech nie dostrzegało. Włąsciwie było całkowicie ślepe, a czasem i głuche. Pochłonięte codziennością, zatopione w egoizmie, zwykłe, banalne i natarczywe. Wciąż pragnące czegoś się od niej dowiedzieć, zawzięcie zadające pytania.
Kolor nocy na tym pustkowiu był ukojeniem.Na to liczyła. Teraz mogła odkryć prawdziwe swoje pragnienia, emocje, niczym nie skrępowane słowa, które ugrzęzły gdzieś głęboko przytłoczone przez strach. Bez lęku, że ktoś spyta dlaczego? Bez lęku, że wpadnie w niekończącą się lawinę uwag i niezadowolenia, że udusi się z niemocy wyduszenia z siebie choć jednego słowa. Teraz mogła bez lęku dotrzeć do siebie samej.Dojrzeć to czego nigdy nie zdołała dosięgnąć, bo zawsze na drodze jej zmysłów stawał znienawidzony hałas, przebrzydła woń, obślizgłe i napawające obrzydzeniem kształty i formy.
Tu wszystko było pierwotne. Wszystko jawiło się tym czym było na prawdę. Nie było miejsca na fałszywe barwy. Czerń była czernią, a czerwień czerwienią.

Jaką barwę ma wnętrze ciszy? Barwę ukojenia. Czy jest w niej coś jeszcze? Uśpiony czas.

Niepokój pojawił się z samego rana. Czy to znajome uczucie, to lęk czy przedsmak nieszczęścia? Coś miało się wydarzyć.Tak jakby drżenie przestrzeni zmieniło swój rytm. Tak jakby w eterze pojawił się jakiś obcy dzwięk, bądź pędząca z prędkością światła i nie znająca odległości emocja. Emocja , która musiała tu dotrzeć, bo nie była częścią tego znienawidzonego świata zewnętrznego a jedynie czymś co oderwało się kiedyś od niej samej, odfrunęło wraz z fragmentem świadomości i trwało przez te lata w niewiadomym wymiarze, w przestrzeni obcej dla jej percepcji.

sobota, 6 lutego 2010

**
Dzień był dość wietrzny, a to nie wpływało najlepiej na stan jej ducha. Wiedziała o tym więc postanowiła przestać myśleć o czymkolwiek przynajmniej do chwili aż ustanie wiatr.
Jednak ku jej rozczarowaniu on wcale nie miał zamiaru ustać. Wręcz przeciwnie stawał się coraz silniejszy i coraz bardziej uciążliwy dla jej jakże wątłych nerwów. Wiedziała już, że dzień nie skończy się dobrze, wiedziała, że nie czeka ją już nic miłego i powoli zaczynała wpadać w panikę.
Jaką barwę ma wzburzone morze? Barwę snu.Co czujesz gdy patrzysz na szalejącą toń morską? Obfitość.
Właściwie to było spełnienie jej marzenia jakie nosiła w sobie od dziecka. Zawsze chciała mieć morze blisko siebie. Bez niego czuła, że się dusi, że nie ma możliwości oddychać w pełni. Od dziecka marzyła o tym, aby móc wciągać do płuc woń morską z każdym oddechem. I teraz udało jej się to zrealizować. Z dala od zgiełku miasta, z dala od ludzi. Jedyny hałas jaki był wciąż obecny to ten kojący szum morza. Czuła się już dużo lepiej a przynajmniej starała się w to uwierzyć. Może nie dla siebie, na wszelki wypadek gdyby ktoś spytał. Jednak było mało prawdopodobne, że tu na odludziu, w tak pięknym i oddalonym od trosk życia codziennego miejscu ktoś spyta ją czy czuje się już lepiej. Gdyby znalazł się ktoś kto miałby zamiar zadać jej jakiekolwiek pytanie to raczej spytałby czy może skorzystać z telefonu lub gdzie jest najbliższy hotel. Jednak ona wciąż nosiła w sobie obawę przed pytaniami. Nadal robiło jej się zimno na myśl, że miała by być zmuszona do odpowiedzi.
Tak, ten okropny chłód jaki odczuwała był czymś niewyjaśnionym. Pojawiał się zawsze wtedy, gdy się bała. Poczynając od stóp wznosił się coraz wyżej ogarniając w końcu całe ciało.Właściwie nie wiedziała skąd się wziął ani co oznaczał. Czy w ogóle coś oznaczał? Może to normalne? Może każdy odczuwa chłód w chwili strachu?
Pamiętała jednak wyraznie dzień kiedy pojawił się po raz pierwszy. Wtedy odebrała to jako ostrzeżenie. Nie posłuchała go. Teraz zastanawiała się czy to był błąd. Czy jej nieodłączne i jakże uciążliwe, nieodstępujące jej na krok przeczucia są głosem rozsądku, serca a może podszeptem diabła?

czwartek, 4 lutego 2010

*
Mika po raz kolejny wyjrzała przez okno. Oparta o szybę trwała tak jakby miała zaraz stopić się z nią w jeden sopel lodu. Lub jakby chciała spłynąć po niej roztopiwszy się najpierw. Nikt nie nadchodził. Czy to możliwe? Przecież miała przeczucie! A przeczucia jej nigdy nie myliły. Znowu poczęły rodzić się wątpliwości. Znowu zachwiała się w posadach swej pewności jakże ulotnej i nieczęstej. W takich chwilach zawsze pojawiało się to samo odczucie podobne do snu, w którym zaczynamy mieć świadomość, że śnimy. Wrażenie, że nie nadążamy za wydarzeniami, że zamyśliliśmy się tak głęboko, że nic nie jest w stanie nas wyrwać z tego odrętwienia, nawet najsilniejszy podmuch wiatru. Zawsze gdy zjawiało się to odczucie, na nowo zaczynała mieć wątpliwości. Lub odwrotnie, gdy zaczynała wątpić w to co jeszcze przed chwilą wydawało się graniczyć z pewnością, wtedy pojawiało się to wrażenie. Nigdy nie zastanawiała się nad tym ani nie próbowała tego nazwać. Właściwie można powiedzieć, że nie była nawet tego świadoma. Po prostu zastygała nagle straciwszy zupełnie poczucie czasu.
Dzwięk dzwonka... nagle dobiegł z oddali. Tak wyrazny, że zerwała się jak rażona piorunem. Jednak wątpliwości wróciły. To na pewno złudzenie. Lecz nie! Po chwili znów rozległ się ten znienawidzony przez jej uszy hałas. Podeszła do drzwi, wyciągnęła dłoń w stronę przycisku i... obudziła się. Dlaczego sny zawsze pojawiają się w najmniej pożądanym momencie? Czy nie mogło jej się to przyśnić dzień wcześniej? Wtedy wszystko wyglądało by inaczej. Wtedy nie musiałaby marzyć o tym aby cofnąć czas.Wtedy być może nic by się nie zmieniło. Może nawet nie zauważyłaby.. Nie pojawiły by się wątpliwości.
Morze tego dnia było niespokojne. Fale rozbijały się o mrok niczym o skałę przybrzeżną. Nic nie było takie samo. Coś jednak pozostało. Wątpliwości.

Szarość skał… Tak bardzo lubiła się w nią wpatrywać. Trwać tak bez ruchu aż do oczu zaczną napływać łzy.. z przyczyny czysto mechanicznej, wywołane nie tak jak zwykle smutkiem, rozpaczą czy bólem istnienia tylko najzwyklejszym bólem oczu.Trwac tak, aż będzie musiała opuścić powieki i oddać się bezgranicznej ciemności. Tak, ciemność wpływała na nią niezwykle kojąco. W ciemności czuła się bezpiecznie. Jakby ktoś nagle otulił ją szalem ukojenia. Jakby ciemność sprawić miała, że wszystkie jakże realne i wciąż obecne niebezpieczeństwa odpłyną gdzieś skąd nie będą miały do niej dostępu. Wszystkie lęki zapadały wówczas w sen a jedyne co pozostawało to błoga cisza i brak jakichkolwiek bodzców.

Niestety zawsze nadchodziła ta okropna chwila kiedy należało otworzyć oczy i powrócić do świata. Wtedy wszystkie straszydła pojawiały się na nowo i z jeszcze większą siłą zaczynały panować nad jej życiem.Jakby chciały nadrobić tą chwilę błogości.

Tak na prawdę wcale nie lubiła szarego koloru. Wszystko co monotonne i bez wyrazu napawało ją wstrętem. Być może dlatego, że kojarzyło jej się ze smakiem potraw, którymi była karmiona w dzieciństwie, a może po prostu dlatego, że nie lubiła wszystkiego co nudne i powtarzające się. Jednak skały miały w sobie coś innego, coś co sprawiało, że ich barwa wcale nie była monotonna, choć nigdy się nie zmieniała. Coś powodowało, że za każdym razem kiedy się w nie wpatrywała widziała co innego. Tym razem było to wspomnienie pewnego wydarzenia z przeszłości. Zawsze dokonywała jakichś odkryć podczas owego wpatrywania się. Tym razem jednak nic nowego nie udało się jej ustalić. Może dlatego, że akurat to wydarzenie było dla niej całkowicie niejasne. Nie potrafiła pojąć ani w najmniejszym stopniu jego sensu ani celu.
Może gdyby nie ten wiatr? Może wówczas nie natrafiła by na tą jakże rozczarowującą pustkę na końcu myśli? Ale wiatr nic sobie nie robił z jej rozczarowania. On władał tą przestrzenią od zawsze a to ona była tu gościem. Nieproszonym.

środa, 3 lutego 2010

Zmęczenie przepełnia mnie coraz bardziej. Już nie wiem czy bardziej umęczone jest moje ciało czy dusza. Jak to się stało, że dotarłam w to właśnie miejsce poprzez gąszcz tysiąca korzystnych zbiegów okoliczności? Czy to cel mojej wędrówki?Czy może tylko etap na drodze do jakiejś odległej aczkolwiek czekającej mnie nagrody? Pragnę wyrazić to jak bardzo się zagubiłam ale... nie potrafię. Coś zawsze sprawia, że odnajduję wiarę, gdy już mam sięgnąć dna. Zastanawia mnie jednak czy to na prawdę jest wiara czy może udaję przed samą sobą? Bo to, że udaje przed światem jest oczywiste ale czy okłamuję także siebie? Może ta maska przylgnęła do mnie tak bardzo, że już sama nie pamiętam jak na prawdę wygląda moja twarz? Wiele pragnę wyrazić, wiele mętnych myśli krąży mi po głowie. Wiele elementów niejasnej i dla mnie zagadki rozproszyło się i zgubiło drogę do miejsca swego przeznaczenia. Czy ja nie potrafię dostrzegać rzeczywistości czy może widzę ją zbyt wyraznie.. zbyt wyraznie by moc zaakceptować. Nie wiem. Pragnę tylko zamknąć oczy i trwać tak w ciszy, zatopić się poprzez ciszę w nieskończoności, utracić świadomość, że istnieję..
Kolor nie mieści się w swej powłoce,wypływa na wierzch,rozrywa powierzchnie swą zbyt ciasną by mogła pomieścić całość barwy,wszelkie najjaskrawsze odcienie, całą obfitość i drażniacą oko agresywność mieniącego się wnętrza chaosu.
Granica nie istnieje.
Wszystko przybiera kształ bezmiaru, wypływa, wylewa się, zaburza ciągłość linii.
Zatapia myśli walczące o odrobinę spójności.
Samotna gałąz wyrasta ponad morze barw i tkwi bez ruchu niczym dłoń błagająca o litość.

Obserwatorzy