piątek, 29 lipca 2011

Trust


Don't waste your life for that which is going to be taken away. Trust life. If you trust, only then can you drop your knowledge, only then can you put your mind aside. And with trust, something immense opens up. Then this life is no longer ordinary life, it becomes full of God, overflowing.

When the heart is innocent and the walls have disappeared, you are bridged with infinity. And you are not deceived; there is nothing that can be taken away from you. That which can be taken away from you is not worth keeping, and that which cannot be taken away from you... why should one be afraid of its being taken away? It cannot be taken away, there is no possibility. You cannot lose your real treasure.
Osho The Sun Rises in the Evening Chapter 9

Commentary:
Now is the moment to be a bungee jumper without the cord! And it is this quality of absolute trust, with no reservations or secret safety nets, that the Knight of Water demands from us.

There is a tremendous sense of exhilaration if we can take the jump and move into the unknown, even if the idea scares us to death. And when we take trust to the level of the quantum leap, we don't make any elaborate plans or preparations. We don't say, "Okay, I trust that I know what to do now, and I'll settle my things and pack my suitcase and take it with me." No, we just jump, with hardly a thought for what happens next. The leap is the thing, and the thrill of it as we free-fall through the empty sky.

The card gives a hint here, though, about what waits for us at the other end - a soft, welcoming, yummy pink, rose petals, juicy...c'mon!

wtorek, 26 lipca 2011

Przeczytałam gdzieś, że coś co uważamy za wspaniałomyślność wcale nią nie jest. Jest to zakamuflowany strach przed brakiem akceptacji. Oczywiście niewygodnie nam przyznać się przed sobą i innymi o co tak na prawdę chodzi więc mówimy: Nie chcę go zranić. Nie chcę nikogo skrzywdzić. Chcę być w porządku itd. Ale czy to jest sedno? Czy na prawdę chodzi głównie o to, żeby kogoś nie zranić? Czy może boimy się tego spojrzenia z wyrzutem, tego że obarczy nas winą za swoje nieszczęście, ba, że sami będziemy się obwiniać. Nie chcemy mieć poczucia winy, nikt tego nie lubi, to oczywiste. Ale czy nie właściwsze byłoby popracować nad tym właśnie faktem, tj. nad naszym bezsensownym poczuciem winy. Uwolnić się od poczucia winy raz na zawsze, zrozumiawszy, że przecież każdy sam odpowiada za swój los. Że każdy może się podnieść po porażce i stać się dzięki temu silniejszy i bardziej świadomy. Jeśli zechce.I jeśli zrozumie, że to on odpowiada za swoje szczęście bądź jego brak. Na to nie mamy już wpływu. Ale możemy pokazać coś poprzez swoją postawę.
Tak.. Pogadałam sobie, ale czy to takie łatwe w praktyce? Zrezygnować z przywileju bycia wspaniałomyślnym? I z całej serii pozytywnych odczuć jakie się z tym wiążą. W końcu trzeba czymś załatać poczucie winy. Zrehabilitować się we własnych oczach. W końcu nie raz nie było się w porządku. Nie raz nie panowało się nad sytuacją. To tylko dążenie do równowagi. Odwieczny instynkt samozachowawczy.
Ale czy warto dążyć do równowagi za wszelką cenę? Może istnieją inne drogi, takie które nie miażdżą marzeń?

piątek, 22 lipca 2011

Znak..

Spójrz mi w oczy! No spójrz! Przyleciałem tu by się z Tobą zobaczyć. Wiem, że potrafisz odebrać wiadomość jaką mam dla Ciebie. Wiem, że odczytasz ją z moich oczu. Dlatego spójrz mi w oczy!
O właśnie. I co? Rozumiesz? 
Przekazuję ci siłę! Nie poddawaj się i walcz! Czasem trzeba choć na ogół lepiej po prostu płynąć. Lecz tym razem musisz walczyć. To ważne. Dlatego tu przybyłem. Stań się mną! Przyglądaj się uważnie, nie przeocz najmniejszego szczegółu a gdy dojrzysz, że nadszedł czas, nie wahaj się i bez skrupułów uderzaj. Tylko takie działanie może przynieść Ci zwycięstwo.

środa, 20 lipca 2011

Przebudzenie Szeherezady

Uchwycić chwilę.. Muszę uchwycić tą oto konkretną chwilę, z którą przyszło mi się zmierzyć. Schwytać mocno, z całych sił, aby nie wymknęła się cichaczem, ani nie rozpłynęła w nicości jak to wcześniej bywało z podobnymi chwilami.
Podobnymi?
Nie, nie było w moim życiu podobnych chwil. To nowy początek wszystkiego. Odzyskane światło i przestrzeń. Rozerwane łańcuchy. Resztki łańcuchów niepokojąco tkwiące nadal na moich nadgarstkach. Resztki łańcuchów. Chwilami sprawiają wrażenie jakby na powrót próbowały się zacisnąć. Ale nie pozwolę na to. Oto mogę wziąć głęboki oddech z własnej woli. Wdech i wydech i cisza. Wdech i wydech i fragmenty całości powracające na miejsce po latach. Po raz pierwszy szukające pośpiesznie swego miejsca. Własnego miejsca. Osobiście wybranego. W pełni znaczenia tych słów odpowiedzialnego za swoje wdechy i wydechy, za swoje kroki. Krok w przód bez oglądania się za siebie. Piękno tej chwili przerażająco nowej i nieznanej, tej nowej perspektywy tak, można by przypuszczać, oczywistej dla niektórych, a tak obcej mojemu życiu. Dlaczego chciałam być w niewoli? Dlaczego wybrałam niewolę? Czy aż tak silny był lęk przed sobą? Przed własnymi krokami, przed własnym oddechem, przed wszystkim co oferuje świat? Czy tak bardzo potrzebowałam schronienia? Przed kim lub przed czym chciałam się schronić?
To był etap. Na drodze do tu i teraz. Pokonałam ten etap, przetrwałam wszystko i nadal mam siłę. Wystarczy mi siły do pokonania kolejnych etapów. Kolejne etapy będą moimi. Teraz się narodziłam i teraz będę żyć jako ja. Jako ja będę oddychać, jako ja będę czerpać energię z wszechświata. Nikt nie odbierze mi już siły. Bo siła odzyskana jest czymś więcej niż taka zwyczajna ludzka siła. Siła odzyskana skupia w sobie całe pokłady nie wykorzystanej wcześniej siły.
Tak, leżała sobie gdzieś na dnie zakonserwowana w oczekiwaniu na ten dzień. Teraz wypływa powoli na powierzchnię by już nigdy nie zasnąć, by już nigdy mnie nie opuścić. Mam świadomość tego czym jest etap kolejny. Być może moje apogeum. Przebudzenie mocy, narodziny światła. Powrót do harmonii z esencją duszy, z wszechświatem. Ja to wszechświat, wszechświat to ja. Nie ma już granic pomiędzy mną a życiem, pomiędzy mną a wolnością.
Jestem życiem. Jestem wolnością.


wtorek, 19 lipca 2011

Parfum de gitane

Zadziwiające, jak czasami wystarczy pozbyć się jednego ciężaru i od razu chce się działać...
Jestem lekka!!!

sobota, 16 lipca 2011

Film Lyncha.

Miałam dzisiaj dziwny sen. Byłam w filmie Lyncha... Ale nie występowałam tylko tak jakbym weszła do filmu i on dział się, stał się moją rzeczywistością. Miałam tego świadomość, że to film i jednocześnie moje życie. Był to nowy film. Treść wyglądała mniej więcej tak:
Przyjechałam w jakieś nowe miejsce, do hotelu czy pensjonatu z grupą ludzi, których nie znałam. Pensjonat był duży, miał bardzo dużo pokoi. Już mi się kiedyś chyba śnił wcześniej. Ja wybrałam sobie pokój na piętrze, gdzie miałam zamieszkać sama. Większość grupy wybrała jednak coś w rodzaju dużej wspólnej sali znajdującej się na parterze, gdzie łóżka stały jedno obok drugiego. Prawdopodobnie planowali spędzić czas w bardziej rozrywkowy sposób niż ja. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie zrobić podobnie, przyjrzałam się łóżkom na parterze, ale wybrałam jednak mieszkanie samotne. Mój pokój był raczej bliższy apartamentowi, miał przedpokój, duży salon. Nie zdążyłam obejrzeć go w całości. Nie pamiętam szczegółów po kolei, ale gdy wróciłam z dołu i weszłam do pokoju był w nim mężczyzna, sprzątający. Sprzątał pokój. Spojrzał na mnie nieznacznie, nie przerywając sprzątania. Nic nie powiedział. Poczułam, że przeszkadzam, więc wyszłam z pokoju. I mniej więcej wtedy skojarzyłam fakt, że przecież jest to film Lyncha! Więc niewątpliwie zdarzy się coś mówiąc delikatnie niesamowitego. Zaczęłam się bać. Nie miałam najmniejszej ochoty na przygody. Chciałam odpocząć w swoim pokoju, ale gdy zamknęłam za sobą drzwi zrozumiałam, że chyba nie będzie to łatwe. W międzyczasie ludzie w sali na dole zdążyli już się rozgościć na dobre, każdy zajął swoje łóżko. Nie widziałam ich więcej jednak istnieli w mojej świadomości jako "grupa z dołu".
I tu zaczyna się chaos. Dalszy ciąg pamiętam przez mgłę. Gdy wyszłam z pokoju nagle znalazłam się na zewnątrz, w jakimś odosobnionym miejscu, stałam przy drodze, jakbym czekała aż ktoś się zatrzyma by mnie dokądś podwieźć. Nagle zobaczyłam nadjeżdżający samochód. Zatrzymał się.
Tu sen staje się jeszcze bardziej zamazany. Wydaje mi się, że nie wsiadłam, ale nie wiem dlaczego. Czułam lęk. To pamiętam wyraźnie. Może był wynikiem świadomości, że to film Lyncha, a więc może zdarzyć się wszystko.Coś było z tym samochodem nie tak. Osoba w nim siedząca, była niewyraźna, lub słabo widoczna, a może nawet niewidoczna. Wiem tylko, że była kobietą.
 Jakimś sposobem dostałam się lub może przeniosłam za pomocą myśli jak to w snach bywa do jakiegoś miejsca, małego budynku. Wyglądało to na punkt kontrolny lub jakąś budkę na odludziu. Było w niej wystarczająco miejsca dla dwóch osób. Był stół, na którym leżały stosy papierów. Dwa krzesła. Siedziałam tam na jednym z krzeseł. Na drugim siedziała kobieta, prawdopodobnie, ta która prowadziła samochód, ale nie jestem pewna. Nie pamiętam wyglądu, w ogóle nie widziałam twarzy. Ale wtedy siedząc tam miałam wrażenie, że w czymś mi pomaga, a przynajmniej chce pomóc. To były najbardziej niejasne fragmenty snu. Potem z powrotem znalazłam się w hotelu. Nie pamiętam niestety, ani jak się tam znalazłam, ani czy od razu, czy jeszcze się coś wydarzyło. Nie było to takie proste i cały czas towarzyszył mi lęk związany z niepewnością co się zaraz wydarzy. Wiedziałam, że akcja właśnie nabiera tempa. Wróciłam do hotelu i chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju. Jednak nie mogłam go znaleźć.Wszystkie pokoje wyglądały podobnie, a ja nie pamiętałam numeru. Nie byłam nawet pewna, na którym piętrze znajduje się pokój. Jednak po chwili udało mi się pokój odnaleźć. Ale drzwi były zamknięte... Nie miałam klucza! Nie mogłam wejść do środka. Wpadłam w panikę. Nie miał mi kto pomóc. Nikogo w pobliżu nie było. Wszyscy prawdopodobnie zajęci byli sobą na parterze. Nikt nie wiedział, w którym pokoju mieszkam, gdzie jest mój klucz i kto i dlaczego zamknął drzwi.Poczułam, że teraz zaczyna się to, czego się obawiałam. Nie było ucieczki ani pomocy znikąd. I tu sen się urwał...
A ja pozostałam w kulminacyjnym momencie filmu. Co się wydarzy?

piątek, 15 lipca 2011

Znak. Pojedynczy, samotny wśród ogromu bezwartościowej treści dnia, zjawia się by pozostawić w sercu dziwny rodzaj konsternacji. Hmm...mówisz sobie, niemożliwe,a jednak,czy aby na pewno? Granica pomiędzy realnym obrazem a iluzją rozmywa się. Świat nagle staje się nierzeczywisty. Dziwnie drży. Wszystko wibruje w rytmie owego znaku zapytania, który pojawił się w głowie. Jakieś niejasne, niewyraźne kształty, wyłaniają się z reszty pospolitej bezkształtności. Mówią każdą sekundą swego trwania w umyśle, a może nie tylko w umyśle. Znika obraz, kolory, czas i oczywistość słów wypowiadanych przy okazji. Oczy patrzą, ale nie widzą nic poza wibracją przestrzeni. Nie zwracają uwagi na widoczność. Zmysły nie działają. To dusza patrzy. A gdy dusza patrzy, nie ma miejsca dla pospolitości zmysłów. Czas zatrzymuje się na chwilę. Ta chwila nosi w sobie znamiona wieczności. Cała wieczność zamknięta w jednej chwili.
Synchroniczność. Coś przesuwa się, coś przebiega, coś staje w miejscu. Synchronicznie dopasowane tysiąc odłamków rzeczywistości. Docierają do celu, tworzą obraz z pogranicza urojeń sennych by po chwili ponownie rozsypać się w pył. Ponownie stać się tak zwaną rzeczywistością.
Co jest prawdą? Czy rzeczywistość to to samo co prawda? Czy prawda leży głębiej? Czy istnieje?
Znaki zdają się mówić o prawdzie. Tej ukrytej przed okiem i umysłem.
Mówią: a teraz uważaj bo oto nadchodzi prawda! Jest ci dane ją odkryć. Tylko ucisz umysł.On pragnie rzeczywistości. Tej z powierzchni. Nie sięga głębiej. Widzi tylko to co da się ująć w słowa. A prawdy słowami wyrazić się nie da. Prawda jest. Można ją poczuć, ale nie usłyszeć, doznać, ale nie zobaczyć. Dlatego zamknij oczy i daj się prowadzić ku prawdzie...

sobota, 9 lipca 2011

piątek, 8 lipca 2011

Nieporozumienia spadają na mnie kiściami
Dorodne kiście nieporozumień zewsząd podążają w moją stronę
Soczyste i niewłaściwie dopasowane do kontekstu
Soczyście osaczają mój umysł
On tonie w chaosie nieporozumień
Sam się ze sobą porozumieć już nie może
Zbyt dużo soku
By mógł dojrzeć cokolwiek
Brak przejrzystości
Drżąco przeźroczyste słowa toną w nadmiarze soku
Czasem jakiś kształt zabłyśnie, wyłoni się na powierzchnię
Wtedy w jednej chwili wszystko wydaje się jasne
Ale to tylko chwila
Bo chaos silniejszy jest niż najkształtniejsza z form
Pochłania wszelkie kształtujące się oczywistości
Nieporozumienie zawłaszcza sobie prześwity pewności
Niezrozumienie intencji
Pragnień
Celów
Pojęć
Dlaczego tak głębokie są soki niezrozumienia?
Czy naprawdę trzeba zatonąć aby otrzeźwieć?
Czy nie wystarczy jedno wprawdzie niewyraźne ale jakże oczywiste słowo?

środa, 6 lipca 2011

...because only the same can hear the same...


Harmony without and within

   " Man is living as an island, and that's where all misery arises. Down the centuries man has been trying to live independently from existence--that is not possible in the very nature of things. Man can neither be independent nor dependent. Existence is a state of interdependence: everything depends on everything else. There is no hierarchy, nobody is lower and nobody is higher. Existence is a communion, an eternal love affair.

    But the idea that man has to be higher, superior, special, creates trouble. Man has to be nothing--man has to dissolve into the totality of things. And when we drop all the barriers, communion happens and that communion is a benediction. To be one with the whole is all. That is the very core of religiousness.
    Heraclitus says: It would not be better if things happened to men just as they wish. Unless you expect the unexpected you will never find the truth, for it is hard to discover and hard to attain. Nature loves to hide. The lord whose oracle is at Delphi neither speaks nor conceals--but gives signs. 
    Existence has no language... and if you depend on language there can be no communication with existence. Existence is a mystery, you cannot interpret it. If you interpret, you miss. Existence can be lived, but not thought about. It is more like poetry, less like philosophy. It is a sign, it is a door. It shows, but it says nothing. 
    Through mind, there is no approach to existence. If you think about it, you can go on thinking and thinking, about and about, but you will never reach it--because it is precisely thinking that is the barrier. Thinking is a private world, it belongs to you--then you are enclosed, encapsulated, imprisoned within yourself. Nonthinking, you are no more; you are enclosed no more. You open, you become porous, existence flows into you and you flow into existence.
    Learn to listen--listening means you are open, vulnerable, receptive, but you are not in any way thinking. Thinking is a positive action. Listening is passivity: you become like a valley and receive; you become like a womb and you receive. If you can listen, then nature speaks--but it is not a language. Nature doesn't use words. Then what does nature use? Says Heraclitus, it uses signs. A flower is there: what is the sign in it? It is not saying anything--but can you really say it is not saying anything? It is saying much, but it is not using any words--a wordless message.
    To hear the wordless you will have to become wordless, because only the same can hear the same, only the same can relate to the same.

Sitting by a flower, don't be a person, be a flower. Sitting by the tree, don't be a person, be a tree. Taking a bath in a river, don't be a man, be a river. And then millions of signs are given to you. And it is not a communication--it is a communion. Then nature speaks, speaks in thousands of tongues, but not in language."

wtorek, 5 lipca 2011

Nie jest dobrze. Chcę, żeby było dobrze, ale nie jest. Staram się. Wmawiam sobie. Afirmuję, wierzę, afirmuję, wątpię, znowu wierzę. I nic. Nie mam siły. Nie daję rady. Nie widzę nadziei dla siebie. Nie chcę się pogrążać pisząc te słowa i utrwalając w sobie negatywizm, ale muszę to wyrazić. Nie mogę już udawać, śmiać się, sprawiać wrażenie, że odbieram rzeczywistość podobnie jak inni. Nie potrafię żyć tak jak inni. Nie potrafię żyć chyba. Bardzo chcę się nauczyć.Próbuję, wciąż próbuję, nie zrażam się, podejmuję wciąż kolejne próby, ale za każdym razem ląduję w dole. Za każdym razem. I chwytam się brzytwy by wydostać się na powierzchnię, ale ta brzytwa jeszcze bardziej mnie pogrąży, wiem o tym. Bo oddali mnie bezpowrotnie od szczęścia. Gdy raz chwycę się brzytwy tak, że wbije swoje zęby do krwi, nie uda mi się już jej puścić. I co wtedy? Na zawsze pozostanę rozdarta na pół. Pozbawiona światła i przestrzeni. Oddechu. A więc jak mam się wydostać nie chwytając się brzytwy?

Obserwatorzy