czwartek, 31 stycznia 2013

środa, 30 stycznia 2013

To co piszę, jest moją terapią. Wydobywam to prosto z wnętrza, bez obróbek, poprawek czy zastanowienia. Gdy piszę nie myślę, taką mam zasadę. Czuję jakie słowo powinno być następne, jaki temat, jaka barwa. Raz harmonijnie, innym razem nachalnie wychodzi, ale unikam poprawiania, nawet, gdy coś mi się nie podoba, gdy czytam to po jakimś czasie. Wyjątek stanowią błędy ortograficzne i zjedzone wyrazy czy litery, oraz czasem, gdy po prostu najdzie mnie ochota coś poprawić. (Tak, taka ochota wbrew własnej zasadzie też jest ważna - ona też dużo mówi o tym, co dzieje się w środku, że cos się zmienia, próbuje osiągnąć równowagę, dookreslić się...). Jednak na ogół przedkładam wartość płynącą z czystego przekazu duszy, nad estetycznie i poprawnie czy logicznie napisane wersy. Jest to dla mnie bardzo ważne i pomaga mi radzić sobie ze sobą w różnych sytuacjach. W ten sposób się wyładowuję. Sens jest na drugim miejscu. Jednak gdy czytam to, co napisałam powiedzmy poprzedniego dnia, bez zastanowienia, na ogół odnajduję w tym zaskakująco głęboki dla mnie sens. Znajduję odpowiedzi, których poszukiwałam. Jest to niesamowite jak wiele można zyskać pozwalając podświadomości sie wypowiedzieć! Nie oceniając, czy to bzdury, czy to koślawe, nielogiczne zdania, czy może sama sobie przeczę, bo dwa dni wcześniej pisałam coś przeciwnego. To wszystko jest nieważne w zestawieniu z tym, jak wiele wiedzy o sobie, a nawet o świecie czerpię z treści, jakie wyjawia mi moje własne wnętrze. Jest to jak rozmowa z Bogiem, bo wszyscy przecież mamy Boga w sobie. To on mówi, gdy my zdecydujemy się słuchać. Duch w nas obecny jest częścią Absolutu, ma więc wiedzę o wszystkim. Wiedza ta jednak znajduje się za zasłoną. A zasłona z naszych ocen i uprzedzeń jest utkana. Czyste, w pełni otwarte spojrzenie daje możliwość odczytania treści z głębi istnienia. Im mniej myślę, tym większych olśnień doznaję!
Nie umiem pisać według planu. Nie umiem planować o czym będę pisać, ani w jaki sposób. Zawsze wszystko wychodzi samo, zdanie ze zdania, słowo ze słowa. Same łączą się i wypływają z siebie nawzajem. Za każdym razem, gdy próbowałam napisać "o czymś", tylko pierwsze zdania dotyczyły tematu zaplanowanego. Pamięć miewam ulotną, więc już po drugim zdaniu zapominam, co sobie zaplanowałam i wtedy zaczyna mówić wnętrze. Często też piszę przy muzyce. Muzyka pomaga mi zapomnieć o myśleniu i kontrolowaniu swoich słów. Nie wiem na ile to, co piszę jest ciekawe, inspirujące czy nawet czytelne dla odbiorcy. Ciężko mi sobie to wyobrazić, bo moje słowa są bardzo osobiste. Dla mnie są jasnym przekazem. Mi pomagają rozumieć siebie i świat. Ale każdy ma inny zestaw skojarzeń, inne treści w podświadomości, inny sposób myślenia. Czy to co dla mnie oczywiste, dla innych nie jest bredzeniem? Otóż nie wiem.
Jednak to co piszę jest moją terapią, jest moja drogą, moim drogowskazem, dzięki któremu staram się uniknąć błądzenia. Gdy się gubię, pomaga mi zrozumieć sens mojej pomyłki, gdy o czymś marzę, wskazuje mi drogę do spełnienia lub też pokazuje, co odgradza mnie od niego. Czy ten przekaz jest uniwersalny? Nie wiem. Nie wiem, czy moje słowa znaczą dla innych to samo, co dla mnie. Z pewnością nie. Bo nie ma dwóch takich samych sposobów pojmowania, jak nie istnieją dwa identyczne płatki śniegu. Jednak co najważniejsze w tym i w każdym innym słowie wypowiadanym przez kogokolwiek, to że to w jaki sposób coś odczytujemy, daje nam ogrom informacji o nas samych. Jest dla nas w jakimś sensie terapią, bo jeśli tylko przeanalizujemy swój odbiór, swoje skojarzenia, swoje wrażenia, możemy zrozumieć wiele mechanizmów nami rządzących, "programy" zapisane w naszej głowie, nasze blokady, zahamowania i uprzedzenia, a także skrywane często nawet przed samym soba pragnienia. Każde słowo pociąga za jakąś nitkę, która porusza jakimś aspektem naszej duszy. Coś się przemieszcza i czasem wypływa na wierzch, ukazując się naszym zadziwionym oczom. Światło pojawia się w miejscu, gdzie wcześniej go nie było.

Byle jak najwięcej Światła, jak najwięcej olśnień, jak najwięcej odnalezionych dróg...

niedziela, 27 stycznia 2013

Czasem można przeoczyć jakiś fragment rzeczywistości. To tak jak patrzenie w jakimś kierunku, gdzie w różnych odległościach znajdują się różne przedmioty. Patrząc na jeden często nie da się zobaczyć pozostałych. Im bardziej skupiamy się na jednym, tym mniej inne są widoczne. I w życiu tak samo. Im bardziej skupimy się na czymś, tym więcej innych spraw nam umyka.
Czy to źle?
Czy może oznacza to, że należy zająć się tym jednym, co uwagę przykuwa najbardziej?

piątek, 25 stycznia 2013

Woda falami niesiona do brzegu, nabrzmiewa jakby wybuchnąć miała, jakby lęk zasiać chciała w sercu niedoszłego topielca. Podąża na oślep za niewidzialnym przewodnikiem, by po chwili wycofać się zalękniona. Może zawstydziła się. Może boi się zdecydować. Może wcale nie miała zamiaru ruszać się z miejsca. Cofa się zdecydowanie, ucieka do swej kryjówki.
Lecz nie. Wcale nie chciała się wycofywać. Może jednak zrobic zdecydowany krok do przodu?
Przyspiesza, rośnie w oczach, nadrabia stracony czas. Wylewa się, zagarnia każdą szczelinę, zachłannie obejmuje brzeg swym szerokim ramieniem. Stapia się w jedno z przed chwila jeszcze suchym lądem. Nie pozwala mu pozostać samotnym. Nie daje mu uschnąć z tęsknoty. Obdarza go chojnie swym eliksirem. Wsiąka w każdą komórkę.
Nagle gdzieś w oddali ukryty głęboko strażnik przywołuje ją do porządku. Pociąga za linę, rozrywa więzy jedności, wysysa każdą kroplę, by nie mogła cieszyć się błogą obecnością towarzysza. Jakby jakaś dziura w ziemi roztąpiła się by wciagnąć do siebie nieposłuszną sługę swą, by skarcić ją za zbytnią poufałość z kochankiem z oddali.
Nic nie jest trwałe, nawet fala musi opuścić brzeg, po to by mógł za nią zatęsknić. Inaczej rozpuściłby się w słodyczy jej obecności. Przestałby być brzegiem, a stałby się morzem. A by morze istnieć mogło, potrzebny jest i brzeg za nim skęskniony.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Czasem coś traci sens, na chwilę, jakby na próbę, czy dla zmylenia. Sens się odnajduje, lecz cel sie zagubił. Potem czas rozpoczyna swą grę i nic już nie jest wiadome. Pomieszanie elementów
Czy sens życia może okazać się ślepym sensem? Ślepą uliczką, z której należy zawrócić? Czasem krok powinien zatrzymać się. Zwolnić, by nie zgubić tego uważnie pielęgnowanego sensu. Sens ma swoje tempo. To on je narzuca. Uważaj, by nie spłoszyć swego sensu, bo życie w studnię bez dna się przemieni, w dziurawą sieć rybacką, w pusty dzban...

piątek, 18 stycznia 2013

Tak ciężko przyznać się do bólu, gdy ból winą jest i hańbą.
Tak trudno smutek pokazać, gdy jest zbyt głęboki. Twarz śmieje się w samoobronie. Nie chce stracić pereł tak skrzętnie skrywanych. Boi się, że nikt jej nie usłyszy, gdy już zawoła, że na próżno otworzy swoje sekrety. Bo nie ma nic gorszego niż otworzyć bramy od wieków  skarbu strzegące , po to by skarby te zostały niedostrzeżone, zadeptane...

czwartek, 17 stycznia 2013

Co dzieje się z moją głową? Jakby dwa równoległe życia toczyły się we mnie jednocześnie.
A może jest ich więcej. Coś ciągle szarpie czas na strzępy. Tu kawałki z wczoraj, tam jakieś przebłyski jutra. Wymieszane. Kolejność zgubiła się gdzieś po drodze. Nie umiem rozróżnić wczoraj od dziś, snu, iluzji, rzeczywistości. Wszystko drży i potrząsa światem.

czwartek, 10 stycznia 2013

poniedziałek, 7 stycznia 2013

130. rocznica urodzin

                                                                                                           

Wczoraj była 130. rocznica narodzin Khalila Gibrana, poety mi szczególnie bliskiego. Moje pierwsze z nim zetknięcie miało miejsce chyba jeszcze w szkole podstawowej lub na początku liceum. Jako, że przepełniona byłam od najmłodszych lat pasją dla kultury arabskiej, miałam wówczas w zwyczaju zwiedzanie księgarni w poszukiwaniu czegokolwiek, co o tej kulturze traktuje. Spędzałam wtedy w księgarni bardzo dużo czasu wertując po kolei książki czy też czasem po prostu przyglądając się okładkom, by moim wyczulonym okiem dojrzeć coś w ukochanym temacie. Wzrok ten był tak wyczulony, że niemalże intuicyjnie przebiegałam czasem wzrokiem po pułkach, z dokładnością zegarmistrzowską zatrzymując się na tym, czego szukałam. W ten właśnie sposób znalazłam cudo pt. "Piasek i piana. Ogród proroka." autorstwa Khalila Gibrana. Środki miałam ograniczone, jednak zawsze to, co znalazłam, w jakiś sposób, prędzej czy później udawało mi się nabyć. Zresztą książki, które mnie interesowały, nie cieszyły się chyba wówczas dużą popularnością, dzięki czemu miały niewysokie ceny, ku mojej uciesze.
Kupiłam, przeczytałam jednym tchem i zakochałam się w tej niegrubej książeczce. Stała się od tej pory jedną z kilku, do których regularnie zaglądałam w poszukiwaniu mądrości, natchnienia czy po prostu przyjemności dla duszy. Przez wiele lat była to jedyna książka tego autora jaką miałam, jednak najważniejsza. Ostatnio wydana została w Polsce po raz pierwszy inna pozycja pt. "Połamane skrzydła." Od razu bez wahania ją kupiłam, jednak jeszcze nie czytałam. Wiem, że przyniesie dużo emocji, wiem, że da do myślenia, wiem, że bardzo mnie poruszy... Dlatego jeszcze się do niej nie zabrałam. Czekam na właściwą chwilę. Wiem, że sama mi powie, kiedy mam po nią sięgnąć. Zdarza mi się tak w przypadku takich właśnie książek szczególnych, mających coś wnieść głębszego, czy może w jakiś sposób nawiązujących do mojego życia. Kupuję, a potem leżą sobie na półce i czekają na swój czas. Niech czeka.
Parę dni temu w bibliotece trafiłam, całkowicie przypadkiem, na inną znaną mi, jednak nigdy nie czytaną w całości książkę. Był to "Prorok" - chyba najbardziej znana książka Gibrana. Wypożyczyłam. W wydaniu tym zawarte są również listy pisane przez autora do swej wielkiej miłości, Mary Haskell. Niesamowite...
Fragment, który zacytuję pochodzi z tej właśnie książki.


O wolności

I przemówił orator:
-Co powiesz o wolności?
A on tak odpowiedział:

-Byłem u bram miasta waszego i żyłem też przy domowych ogniskach. Widziałem, jako bijecie pokłony wolności. Pokornie niby niewolnicy przed tyranem, którzy kłaniają się i wielbią go, choć zabija. Tak jest i w świątyniach, tak jest i w cieniu murów.
Widziałem - najbardziej swobodni spośród was przyjmują wolność niby jarzmo i kajdany.
I krwawiło serce moje. Albowiem tak potraficie tylko być wolni, że pragnienie i dążenie do tej wolności stało się wędzidłem. Albowiem nie umiecie mówić o wolności inaczej jak tylko o celu i pragnieniu.

Nie wtedy, gdy dni życia przeminą bez jednej troski, a noce bez pragnienia i żalu, naprawdę staniecie sie wolni. Lecz dopiero wtedy, gdy nadzy i swobodni uniesiecie się nad wszystko, co wasze życie spętało.

Ale jak unieść się ponad te dni i noce, jeśli kajdany nie zostaną zerwane?
Bo łańcuchy te, gdy obudzi się świt waszego rozumienia, już zniewalają waszą godzinę południową.
Zaprawdę, mówię wam:
Co nazwaliście imieniem wolności, jest łańcuchem najcięższym. Choćby i jego ogniwa błyszczały w słońcu oślepiająco.

Cóż możecie oddać dla wolności, jeśli nie część istoty swojej? Marzycie: Niechaj zniesione zostaną prawa niesprawiedliwe. Ale przecież wypisaliście je swoimi rękami na waszych czołach.
I nie da się znaku tego wymazać. Ani paląc księgi praw, ani myjąc czoła sędziów, choćby poszły na to wody morza całego. Pragniecie obalić despotów. Najpierw obalcie ich tron w waszym istnieniu zbudowany.
Jakim sposobem tyran włada ludźmi swobody i dumy? Właśnie przez niewolę ich wolności i przez dumy hańbę.
Chcecie pozbyć się ucisku nad sobą, a przecież sami go wybraliście. Bo nikt go nie narzucił.
Chcecie się uwolnić od strachu? Jądro bojaźni żyje w sercu waszym, a nie w rękach tego, kogo się lękacie.
Zaprawdę - każda z rzeczy tych w was jest. Na wieki zjednoczona.
A więc i to, co z pragnienia, i to, co z lęku.
I to, co z obrzydzenia, i to, co z ukochania.
I to, czego szukacie, i to, przed czym każdy ucieka.
Wszystko zespolone jako światło z cieniem. Więc nawet gdyby rozpłynął się cień i zniknął, światło osamotnione staje się cieniem dla blasku innego.
Taka jak i wolność wasza. Odrzucając jarzmo, przyjąć musi na siebie kajdany wolności o wiele bardziej ogromnej.

Khalil Gibran "Prorok"



sobota, 5 stycznia 2013

Jak co roku przywitałam nowy rok łzami. Tym razem łzy te były jakby głębsze, bardziej świadome, mniej zablokowane, gorące. Płynęły sobie swobodnie ciurkiem, kapiąc na podłogę. Nie próbowałam ich powstrzymać. Jakby ich źródłem był jakiś wewnętrzy potok z głębi duszy. Niewyczerpane źródło.
Poczułam jakby coś się poruszyło, tam głęboko. Jakby moje patrzące na świat, zapłakane oczy były inne. Jakieś uczucie spod powierzchni wydostało się. Coś przestało się wstydzić swego istnienia.
Coś jakby przestało się obawiać, że zostanie brutalnie zadeptane butem mojego strachu. Wyłoniło się jak dziecko z ufnością, nieskrępowane.
Oczami dziecka obserwowałam fajerwerki zza okna i płakałam.

Przez chwilę miałam wrażenie jakby nawiązało się  ciche porozumienie pomiędzy mną a tymi wypluwanymi w powietrze, ognistymi kulami. Czułam, że są po mojej stronie. Pokazują, jak wyrzucić z siebie napięcie, jak pozbyć się nadmiaru.
Mówiły: zobacz, jakie to proste! Bezkresne niebo przyjmie każdą iskrę i każdą kroplę! Wszystko się zmieści, bo granice nie istnieją!
Poczułam uwalnianie się czegoś z głębi. To był płacz bez lęku, swobodny, nie obawiający się potępienia. Czułam, że niebo mnie wspiera.



Obserwatorzy