piątek, 28 września 2012

Caresizseniz, Care Sizsiniz!

Wczoraj było źle. Ta część mnie, której staram się nie zauważać, odezwała się tak głośno, że nie dało się udać, że się nie słyszy. Poddała się. Ja się poddałam.
Wydało mi się, że o to właśnie chodzi. Bym się poddała. Bym odpuściła. Nie robiła nic na siłę. W końcu umieć rezygnować to też sztuka. Czasem taki na pozór nielogiczny krok może uchronić przed niejednym. Czasem się to czuje. Wie się. Musi się.
A czasem się po prostu boi. Porażki.
Porażka to ból.
A ucieczka to rodzaj samoobrony. Ucieczka to wybór, porażka jest jego brakiem.
Ta część mnie, która wytrwale stara się chronić mnie przed bólem odezwała się.
Powiedziała: wystarczy!
Decyduj póki możesz, bo za chwilę nie pozostanie nic poza popiołem.
Nic.

Nie chciałam poddać się. Ale moje usta wypowiedziały te słowa. Moje ręce je potwierdziły. Mój mózg zarejestrował. Uszy usłyszały dźwięk walącego się miasta.
Jednak.
Czasem wiatr zawieje z oddali.
Czasem coś spadnie nagle na dno wydając słodki dźwięk niczym źródło Wody Życia.
Czasem nie wiadomo nawet czy coś dźwięk wydało, czy to podmuch wiatru, czy odgłos ciszy.
Jednak.
Siła nie ginie.
Czasem tylko chowa się, by przeczekać sztorm.
Dziś rano, zobaczyłam zdanie jedno, takie oczywiste, a tak potrzebne w chwili zwątpienia. Przeczytałam historię człowieka, którego siła zrodziła się z niekończącej się porażki. Człowieka, który nie ugiął się, nie poddał, bo wierzył, bo marzył, bo widział sens...
Ten człowiek powiedział:
Jeśli jesteście bez wyjścia, to Wy jesteście wyjściem!
Caresizseniz, Care Sizsiniz!
Dziś wiem, że nieskończona jest ilość wyjść.
Gdy ma się cel.
A drzwi otwierają się same, gdy się uwierzy...

czwartek, 27 września 2012

piątek, 14 września 2012

Kot nr 1

Kot szedł sobie prosto przed siebie, nie oglądając się na boki. Po prostu szedł. Miał ochotę iść, więc szedł. Lubił tak chodzić bez celu. Tak się relaksował. Ale co najważniejsze w ten sposób znajdował rozwiązania dla trapiących go spraw. Tego dnia również go coś trapiło, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać. Dlatego szedł uśmiechnięty. Podziwiał widoki, wdzięki natury, otaczające go piękno. Kochał przyrodę. Czuł się jej częścią. Zwłaszcza wtedy, gdy tak chodził.Czasami zastanawiał się czy nie sprawia dziwnego wrażenia, gdy tak chodzi, jednak po chwili orientował się, że przecież niezbyt go to obchodzi jakie sprawia wrażenie. Więc chodził i obserwował, chodził i uśmiechał się, do świata, do przechodniów, do ptaków, motyli i biedronek. Czasem ktoś odwzajemnił uśmiech, czasem skrzywił się na jego widok, jednak on tego nie widział, bo myślami był daleko.
Tego dnia wspominał pewien dzień, gdy usłyszał pewną zarazem absurdalną zarazem oczywistą prawdę, że jego ojciec go nie kocha...
Nie dawało mu to spokoju, bo było zbyt oczywiste. Tak oczywiste, a wypowiedziane jakby w celu wywołania w nim szoku czy oburzenia. Po co w ogóle mówić coś, co jest oczywiste?
Zastanawiał się. Musiało być w tym coś istotnego, coś o czym nie wiedział. Za tymi słowami z pewnością kryło się coś innego, być może nawet o przeciwnym znaczeniu?
Jego ojciec lubił szokować, jednak tylko w ten jeden konkretny sposób. Emocjonalnie. Lubił znęcać się emocjonalnie nad innymi. Nie zawsze. Tylko wtedy, gdy odczuł taką wewnętrzną potrzebę. Był człowiekiem na pozór normalnym. Na pozór nie odbiegał od normy. Zachowywał się w sposób poprawny, nie był ordynarny, nie obnosił się specjalnie z agresją jaką w sobie tłumił. Jednak agresja ta musiała znaleźć ujście w jakiś sposób. I takie momenty były idealną okazją po temu. Dlatego właśnie szokował skrajnie bolesnymi emocjonalnie dla odbiorcy stwierdzeniami. Nie wiedział nawet czy kocha swego syna. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Możliwe, iż nie wiedział, co znaczy słowo kochać. Jednak powiedzieć, że nie kocha potrafił, jako, że było to stwierdzenie bezpieczne dla jego wnętrza. Mówiąc komuś, że się go nie kocha chroni się siebie. Wyrażenie to stwarza mur, który oznacza: nie zbliżaj się! Można nie kochać, jednak tego nie powiedzieć. Po prostu nie poruszać tego tematu, wtedy również będzie to oczywiste, bo takie rzeczy się czuje. Jednak mówiąc komuś  "nie kocham" dajemy mu do zrozumienia, że nie chcemy mieć z nim do czynienia. I z pewnością jego ojciec nie chciał mieć z nim do czynienia, ani kiedyś ani potem. Zajmował się nim tylko dlatego, by czuć się dobrym człowiekiem, by pokazać sobie, że potrafi dokonać czegoś pożytecznego, że jest potrzebny, że daje radę, że jest w porządku. Dobrze jest mieć takie przekonanie o sobie samym, zwłaszcza wtedy, gdy wewnętrznie się w to nie wierzy. Zwłaszcza wtedy, gdy tak nie jest. W ten sposób chronimy siebie przez trucizną jaką jest poczucie winy.
A więc ojciec dbał o siebie najlepiej jak mógł poprzez sprawianie wrażenia przed sobą, że jest pożyteczny. Jednak musiał także pozbyć się w jakiś sposób ciężaru kłamstwa, dlatego w końcu powiedział synowi, że go nie kocha. Poczuł się od razu lepiej przekonany, że oto właśnie jego syn dozna druzgocącego szoku, co tym bardziej podbuduje jego poczucie wartości. Pomoże mu upewnić się jak jest dla niego ważny. Jednak syn nie zdziwił się, bo wiedział o tym od dawna.
To jest zadziwiająca sprawa jak rodzice próbują oszukiwać własne dzieci, nie wiedząc, że one czują prawdę. Przecież człowiek potrafi odczytać takie treści, a zwłaszcza dziecko, które nie zostało jeszcze skażone przez dawkę racjonalizmu wystarczającą, by zagłuszyć wewnętrzny głos. Jednak rodzice często "chronią" dzieci oszukując je i jednocześnie tracąc ich zaufanie, a także ucząc kłamstwa.
Ale wróćmy do Kota. Otóż Kot zastanawiał się właśnie nad tym, dlaczego ojciec nie powiedział tego wcześniej. Dlaczego zajmował się nim tak sumiennie, jak na osobę nie żywiącą żadnych pozytywnych uczuć?
Nie potrafił zrozumieć tego mechanizmu.
Jednak chodzenie bez celu przybliżało go z każdym krokiem do rozwiązania. Z każdym krokiem wiedział więcej. Taka była jego metoda na poznawanie prawdy. Wypracował ją sobie jeszcze w dzieciństwie. Wtedy chodził kółko, w ogródku przed domem, przyprawiając tym ojca o zawrót głowy i wątpliwości co do sensu czegokolwiek. Na szczęście teraz ojciec nie miał już nic do powiedzenia, więc mógł sobie chodzić ile chciał.

c.d.n.

czwartek, 6 września 2012

Proste

Nadużywam słowa "po prostu". Nadużywam. Nie wiem dlaczego. Uczepiło się mnie jak lep muchy i wciska się niepostrzeżenie i nieadekwatnie do tematu. Bo wcale nic nie jest "po prostu". Wcale. 
Jednak ja mówię: "po prostu było tak i owak, po prostu trzeba zrobić to, a tamto wyglądało po prostu itd." 
Skąd we mnie ta potrzeba upraszczania?
Może to niezdolność do udźwignięcia problemów?
Może lęk przed trudnościami? No tak przecież wszystko jest proste!
Jednak dla mnie nie jest proste, to po co sobie wmawiam, że jest odwrotnie?
Żeby w to uwierzyć.

Obserwatorzy