Wczoraj było źle. Ta część mnie, której staram się nie zauważać, odezwała się tak głośno, że nie dało się udać, że się nie słyszy. Poddała się. Ja się poddałam.
Wydało mi się, że o to właśnie chodzi. Bym się poddała. Bym odpuściła. Nie robiła nic na siłę. W końcu umieć rezygnować to też sztuka. Czasem taki na pozór nielogiczny krok może uchronić przed niejednym. Czasem się to czuje. Wie się. Musi się.
A czasem się po prostu boi. Porażki.
Porażka to ból.
A ucieczka to rodzaj samoobrony. Ucieczka to wybór, porażka jest jego brakiem.
Ta część mnie, która wytrwale stara się chronić mnie przed bólem odezwała się.
Powiedziała: wystarczy!
Decyduj póki możesz, bo za chwilę nie pozostanie nic poza popiołem.
Nic.
Nie chciałam poddać się. Ale moje usta wypowiedziały te słowa. Moje ręce je potwierdziły. Mój mózg zarejestrował. Uszy usłyszały dźwięk walącego się miasta.
Jednak.
Czasem wiatr zawieje z oddali.
Czasem coś spadnie nagle na dno wydając słodki dźwięk niczym źródło Wody Życia.
Czasem nie wiadomo nawet czy coś dźwięk wydało, czy to podmuch wiatru, czy odgłos ciszy.
Jednak.
Siła nie ginie.
Czasem tylko chowa się, by przeczekać sztorm.
Dziś rano, zobaczyłam zdanie jedno, takie oczywiste, a tak potrzebne w chwili zwątpienia. Przeczytałam historię człowieka, którego siła zrodziła się z niekończącej się porażki. Człowieka, który nie ugiął się, nie poddał, bo wierzył, bo marzył, bo widział sens...
Ten człowiek powiedział:
Jeśli jesteście bez wyjścia, to Wy jesteście wyjściem!
Caresizseniz, Care Sizsiniz!
Dziś wiem, że nieskończona jest ilość wyjść.
Gdy ma się cel.
A drzwi otwierają się same, gdy się uwierzy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz