poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Raj

Trafiłam dzisiaj na takie zdanie:

"Póki nie uczynisz miejsca, w którym żyjesz rajem, każde miejsce, do którego uciekniesz będzie piekłem."

Prawda, prawda, święta prawda. Porządkując życie trzeba zacząć od źródeł, od początku. Najpierw trzeba dotrzeć do początku. Oczywiście dotarcie do źródeł może nie być takie łatwe. Źródło prawdopodobnie ukryte będzie pod osłoną pancerzy wytworzonych przez lata w samoobronie. Dlatego może i nie da się zacząć od początku? Może najpierw należy skruszyć pancerz? Może się zdarzyć, że będzie to niekończąca się praca. Może nawet będzie trwała przez całe życie. Ale każdy krok przybliżający do własnej esencji, do siebie samego, jest wart wysiłku i czasu na to poświęconego. Zbliżając się do siebie, tak wiele rzeczy staje się jasnych. Tematy, które wcześniej zdawały się zagadką nie do rozwiązania, stają się coraz mniej mgliste, coraz więcej światła zaczyna na nie padać. Wszystko staje się prostsze, bo wewnętrzny opór się zmniejsza. Im cieńszy i lżejszy pancerz, tym opór jest mniejszy. Im mniejszy opór tym więcej siły by stawić czoła swoim słabościom i odważyć się spojrzeć im w oczy. Inaczej nie da się uwolnić - ucieczka od problemów powiększa tylko ciężar i sprawia, że coraz trudniej jest żyć. 
Raj to wolność od pancerza, brak potrzeby ucieczki i stan jedności ze sobą.

piątek, 24 sierpnia 2012

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Refleksja o strachu

Strach ma różne twarze. Czasem przybiera formę paniki, czasem rozpaczy, a czasem jest uciekaniem od problemów. Często zastanawiam się nad istotą strachu, może dlatego, że sama wielu rzeczy się boję. Właściwie nie jest to takie oczywiste, bo mój strach też przybiera różne formy. Czasem chowa się pod pozorem uśmiechu, a czasem szczerzy kły. Od dziecka boję się wielu rzeczy, jednak ostatnio jest tych rzeczy coraz mniej. Odpływają powoli pozostawiając po sobie  pustą przestrzeń. Przestrzeń na oddech.
Obserwuję też inne osoby. Każdy się czegoś boi, to oczywiste. Jednak niektórzy wolą tego sobie nie uświadamiać. Jest to pewnie naturalna reakcja obronna, strach przed strachem lub przed jego świadomością. Lepiej czuć się silnym, odważnym, panującym nad sytuacją niż uświadomić sobie, że tak naprawdę ta chęć kontroli nad wszystkim, chęć bycia silnym i niezwyciężonym wynika ze strachu, strachu tak głęboko zakorzenionego, gdzieś u podstaw, że łatwo go nie zauważyć. To co widać to cała gama pancerzy go skrywających. Pancerzy, które zdają się być osobowością. Lecz jest to osobowość powstała ze strachu.
U niektórych osób strach przybiera formę unikania, zamiast zmierzyć się z problemem, unikają spojrzenia mu w oczy. Ta forma strachu nie jest mi obca. Często unikam różnych rzeczy. Dzieje się to nawet nieświadomie, po prostu zapominam o tych rzeczach, automatycznie. Staram się pamiętać, jednak ulatują gdzieś daleko. W końcu lepiej, czegoś unikając, nie mieć świadomości, że się unika, a jedynie się zapomniało, po raz kolejny. Jest to co prawda męczące i odbiera poczucie kontroli nad sytuacją, jednak przynajmniej pozwala uniknąć poczucia winy z powodu unikania.
Tak naprawdę, gdy czegoś unikamy oznacza to, że się tego boimy. Może to nie być zwykły strach, ale jakiś nieuzasadniony, spowodowany jakimś złym wspomnieniem lub skojarzeniem. Można też uciekać od czegoś w coś innego lub ciągle zmieniać kierunek ucieczki, by zmylić umysł, by nie pojął, że uciekamy, a jedynie lub aż do czegoś "dążymy". Można też do niczego nie dążyć, nie określać się, nie określać celu, tylko płynąć w nieznane, dalej i dalej. Byle dalej od źródła lęku. Można nawet do swej ucieczki dorobić ideologię. By poczuć sens, by każdy krok dawał radość, by nie pojawiały się przebłyski lęku. Być w ruchu, nie zatrzymywać się, tylko pędzić. Bo bezruch sprawiłby, że na powierzchni umysłu pojawiłoby się to, co jest pod spodem. Zatrzymanie się grozi odzyskaniem świadomości, co jest czym i skąd wypływa. A przecież lepiej jest wierzyć w swą odwagę w podążaniu w nieznane, niż w paniczny lęk przed zmierzeniem się z samym sobą. Lepiej jest czuć się silnym i pełnym energii, niż pozwolić czemuś nieokreślonemu i dawno zakopanemu w piasku na przemienienie rzeczywistości w koszmar. Rzeczywistość jest jaka jest, to my nadajemy jej znaczenie, tworzymy ją i określamy w naszych umysłach.
Jednak czym jest w takim razie odwaga?
Odwaga to zdolność spojrzenia w oczy rzeczywistości, mimo strachu, mimo wszystkiego, co aż prosi się o wykonanie, byle tylko odepchnąć świadomość od źródła problemu. Odwaga to dokonanie wyboru pomiędzy ucieczką a zmierzeniem się z obiektem lęku. To uświadomienie sobie tego lęku w miejsce tłumienia go i maskowania najróżniejszymi formami aktywności. To krok w kierunku prawdziwego siebie sprzed wszelkich traum i wydarzeń, o których wolelibyśmy zapomnieć. To pozwolenie sobie na pełne odczucie strachu, na ukojenie go poprzez świadomość przyczyn i naszej rzeczywistej istoty, której tłumienie te przyczyny wywołało.

niedziela, 19 sierpnia 2012

wtorek, 14 sierpnia 2012

Zasłony się podnoszą. Widzę, słyszę, czuję coraz więcej. Nowe kształty, kolory, byty...
Obserwuję, chłonę całą sobą tą nieskończoność, która zdaje się nowonarodzoną, a przecież zawsze tu była.

Jakbym powoli odnajdywała drogę, jakbym odnajdywała zagubione kawałki układanki.
Układam, dodaję, liczę. Wszystko jest całością.
Jedność rzeczy objawia się z każdym krokiem.



piątek, 10 sierpnia 2012

Słowa zza okna.

Czasem gdzieś coś przypadkiem zasłyszymy, coś co akurat trafi nam prosto do serca lub w serce-jak kto woli. Niby przypadkiem, choć tak naprawdę przypadki nie istnieją. Coś sprawi, że nasza uwaga ot tak skupi się na czymś, byśmy mogli to usłyszeć. Dzisiaj przypomniała mi się taka sytuacja. Przypomniała mi się ponieważ przypadkiem otworzyłam pewien przypadkowy zeszyt, w którym kiedyś nieprzypadkowo zapisałam coś usłyszane przypadkiem. Jakże mógłby to być przypadek, skoro trafił tak głęboko. Choć słowa te pochodziły ze źródła, zupełnie mi obojętnego. Z ust księdza katolickiego. Co za ironia losu. Usłyszałam śpiewy pod oknem, więc zbliżyłam się do okna by zobaczyć, co się dzieje. Jako osoba nieszczególnie zaznajomiona z praktykami katolickimi, nie wiedziałam co i dlaczego ktoś mógłby wyśpiewywać chórem pod oknem. Jak sądzę musiała to być jakaś procesja czy coś w tym rodzaju. Jednak gdy usłyszałam postanowiłam chwilę przystanąć z ciekawości. Zawsze intrygowały mnie tego typu wydarzenia, choć nigdy nie miałam okazji w nich uczestniczyć. Coś mi się w tym podobało choć nie wiedziałam co. Tym razem zastanowiłam się nad tym. Musiało chodzić o to poświęcenie ludzi maszerujących bez względu na pogodę, zgodnie i tłumnie w jednym kierunku. Co sprawiało, że czuli motywację? Wtedy gdy to obserwowałam, był wieczór, dość chłodno, a jednak najwyraźniej w tamtej chwili ludzie ci musieli mieć silniejsze argumenty niż chłód czy późna pora. Byli jak nie z tego świata, pogrążeni w dźwięku śpiewanych przez siebie słów. W rękach trzymali świece. Pomyślałam sobie -Nieprawdopodobne, że ci sami ludzie na drugi dzień z pewnością udają się do pracy, do swoich ważnych i poważnych obowiązków, ci klęczący na środku ulicy, po środku osiedla, w ciemności. Z góry wyglądało to urzekająco, niesamowicie. I wtedy zamilkli, a głos zabrał jeden z zebranych (prawdopodobnie ksiądz). Usłyszałam słowa, które były proste i oczywiste, a jednak popłynęły mi łzy. Może dlatego, że były tak oczywiste i tak uniwersalne, a może dlatego, że coś dzięki nim zrozumiałam? Dla tamtych zebranych na środku ulicy być może inne przesłanie nieść miały, dla mnie były wyrwanym z kontekstu sednem, które dotarło do mnie z otchłani nieskończoności, przebijając się przez miliardy atomów stojących im na drodze.
Zanotowałam je w tym przypadkowym zeszycie, tak jak usłyszałam. Tak jak zapamiętałam.

Nie płaczcie z miłości, płaczcie nad sobą.
Miłość nie wymaga łez.
Nie lękajcie się, ufajcie...

Nie ważne kto je wypowiedział, nie ważne w jakim celu, ja przekaz odebrałam...
 i dziękuje.

Obserwatorzy