Czasem gdzieś coś przypadkiem zasłyszymy, coś co akurat trafi nam prosto do serca lub w serce-jak kto woli. Niby przypadkiem, choć tak naprawdę przypadki nie istnieją. Coś sprawi, że nasza uwaga ot tak skupi się na czymś, byśmy mogli to usłyszeć. Dzisiaj przypomniała mi się taka sytuacja. Przypomniała mi się ponieważ przypadkiem otworzyłam pewien przypadkowy zeszyt, w którym kiedyś nieprzypadkowo zapisałam coś usłyszane przypadkiem. Jakże mógłby to być przypadek, skoro trafił tak głęboko. Choć słowa te pochodziły ze źródła, zupełnie mi obojętnego. Z ust księdza katolickiego. Co za ironia losu. Usłyszałam śpiewy pod oknem, więc zbliżyłam się do okna by zobaczyć, co się dzieje. Jako osoba nieszczególnie zaznajomiona z praktykami katolickimi, nie wiedziałam co i dlaczego ktoś mógłby wyśpiewywać chórem pod oknem. Jak sądzę musiała to być jakaś procesja czy coś w tym rodzaju. Jednak gdy usłyszałam postanowiłam chwilę przystanąć z ciekawości. Zawsze intrygowały mnie tego typu wydarzenia, choć nigdy nie miałam okazji w nich uczestniczyć. Coś mi się w tym podobało choć nie wiedziałam co. Tym razem zastanowiłam się nad tym. Musiało chodzić o to poświęcenie ludzi maszerujących bez względu na pogodę, zgodnie i tłumnie w jednym kierunku. Co sprawiało, że czuli motywację? Wtedy gdy to obserwowałam, był wieczór, dość chłodno, a jednak najwyraźniej w tamtej chwili ludzie ci musieli mieć silniejsze argumenty niż chłód czy późna pora. Byli jak nie z tego świata, pogrążeni w dźwięku śpiewanych przez siebie słów. W rękach trzymali świece. Pomyślałam sobie -Nieprawdopodobne, że ci sami ludzie na drugi dzień z pewnością udają się do pracy, do swoich ważnych i poważnych obowiązków, ci klęczący na środku ulicy, po środku osiedla, w ciemności. Z góry wyglądało to urzekająco, niesamowicie. I wtedy zamilkli, a głos zabrał jeden z zebranych (prawdopodobnie ksiądz). Usłyszałam słowa, które były proste i oczywiste, a jednak popłynęły mi łzy. Może dlatego, że były tak oczywiste i tak uniwersalne, a może dlatego, że coś dzięki nim zrozumiałam? Dla tamtych zebranych na środku ulicy być może inne przesłanie nieść miały, dla mnie były wyrwanym z kontekstu sednem, które dotarło do mnie z otchłani nieskończoności, przebijając się przez miliardy atomów stojących im na drodze.
Zanotowałam je w tym przypadkowym zeszycie, tak jak usłyszałam. Tak jak zapamiętałam.
Nie płaczcie z miłości, płaczcie nad sobą.
Miłość nie wymaga łez.
Nie lękajcie się, ufajcie...
Nie ważne kto je wypowiedział, nie ważne w jakim celu, ja przekaz odebrałam...
i dziękuje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz