piątek, 27 maja 2011

Suppression...



In Sanskrit the name is alaya vigyan, the house where you go on throwing into the basement things that you want to do but you cannot, because of social conditions, culture, civilization. But they go on collecting there, and they affect your actions, your life, very indirectly. Directly, they cannot face you--you have forced them into darkness, but from the dark side they go on influencing your behavior. They are dangerous, it is dangerous to keep all those inhibitions inside you. It is possible that these are the things that come to a climax when a person goes insane. Insanity is nothing but all these suppressions coming to a point where you cannot control them anymore. But madness is acceptable, while meditation is not--and meditation is the only way to make you absolutely sane.
Osho The Great Zen Master Ta Hui Chapter 11

Commentary:
The figure on this card is quite literally "all tied up in knots". His light still shines within, but he has repressed his own vitality trying to meet so many demands and expectations. He has given up all his own power and vision in return for being accepted by the very same forces that have imprisoned him. The danger of suppressing one's natural energy in this way is apparent in the cracks of a volcanic eruption about to take place around the edges of the image. The real message of the card is to find a healing outlet for this potential explosion. It is essential to find a way to release whatever tensions and stresses might be building up inside you right now. Beat on a pillow, jump up and down, go out into the wilderness and scream at the empty sky--anything to shake up your energy and allow it to circulate freely. Don't wait for a catastrophe to happen.

sobota, 21 maja 2011

niedziela, 15 maja 2011

Dawno temu...

Był taki kraj... Pewnego dnia przybyła do niego mała dziewczynka. No może nie taka mała, całkiem duża dziewczynka. Prawie kobieta. Zachwyt zrodził się natychmiast. Drzewa, powietrze, morska bryza, siła emocji, barwa ziemi, dzwięk dobywający się z wnętrza ciszy, innej ciszy, dziwnie znajomej i przyjaznej ciszy. Zakochała się w tym kraju. Odnalazła go. Jakby wszystkie drogi prowadziły w to miejsce. Nic się już nie liczyło. Odnalazła swoje miejsce. Nic nie mogło już jej go odebrać. Z upływem czasu zaczęła stapiać się w jedno z tym krajem. To był cel. Jak dotrzeć do celu? Najszybciej jak się da. Są różne sposoby. Te oczywiste i te mniej konwencjonalne. Niektóre ryzykowne. Ach jak to pięknie być u siebie. Chociażby przez chwilę. Chociażby przez jeden dzień, tydzień, miesiąc w roku. Czas nie istnieje. Nie istnieje, gdy ma się cel. Dążyła do celu. Nie może być innego celu niż dobre samopoczucie. Każdy chce być szczęśliwy. Nie wszystkim udaje się odnalezć to coś co daje jedyne upragnione szczęście. Ona odnalazła. Czy na pewno? Wierzyła, że odnalazła. A wiara istotą rzeczy bywa. A więc stapiała się i stapiała w jedność z krajem dającym jej poczucie spełnienia... Co sprawiało, że tak się czuła? Ten niesłyszalny dla uszu dzwięk przestrzeni, ten ledwo wyczuwalny subtelny zapach, ludzka bliskość, wyrozumiałość, akceptacja, której od zawsze poszukiwała.  Aż pewnego dnia wpadła w sidła. Zatracona do reszty w swojej nowej(?) a może odwiecznej tożsamości, ufna w to że może ją spotkać tylko to co najlepsze bo przecież jest u siebie, bezpieczna, zrobiła krok, z rozmachu, pewny, niczym nie skrępowany krok. W niewłaściwym kierunku. W kierunku przeznaczenia? A może otrzezwienia? A może to było Absolutne Zło? Przybrane w słodkie i kolorowo wabiące piórka. Zrobiła krok i nie zamierzała się cofać.O nie! Tylko nie to! Nie mogła zawrócić. Choć wszystkie znaki na ziemi i niebie trąbiły wręcz o diabelskiej mocy, w której sidła wpadała z każdą sekundą, z każdym oddechem, z każdym kolejnym krokiem. Nie mogła zawrócić.
Dotarła do celu... wędrówki. Dalej była już tylko twarda ściana. Widziała ją. Wiedziała, że musi się zatrzymać, ale szła dalej i dalej. Miała sen. Zobaczyła wszystko czego miała doświadczyć, jeśli się nie zatrzyma, mimo to nie zatrzymała się. Emocje ją zwiodły. Odtąd każdy dzień zdawał się mówić: Nie jesteś już u siebie. Wstąpiłaś na niewłaściwą stronę światła. Ale co znaczy "niewłaściwa" strona? Kto może wiedzieć co jest "niewłaściwe"?  Czy istnieje w ogóle coś takiego? Nie słuchała głosu, który odtąd nie milknął ani na chwilę. Potem przyzwyczaiła się do tego głosu. Stał się nieodłącznym tłem. Nadawał wyraz wszystkiemu. Wszystko stało się podszyte cierpieniem, z niewiadomych przyczyn jakby zamierzonym. Chciała cierpieć? Masochizm? A może czuła się winna? I pragnęła się ukarać. Tak, niezliczone są winy ludzkie. A ona wiedziała, że nie jest doskonała. Że sama nieraz zadawała cierpienie. Że nie potrafiła zaprzestać. Nie znała granic. I teraz dotarła do granicy. Granicy, która oznaczała niekończące się uderzanie głową w mur. Aż się roztrzaska lub otrzezwieje, ocaleje... Nie chciała otrzezwiec. Bała się, że dla niej nie ma już innej drogi. Wiedziała, że sama wybrała i zniesie wszystko. Taki był cel wędrówki. Szlachetny cel. Mogła się wykazać. Bez końca się wykazywać uderzając mocniej i mocniej udowadniając sobie jak wiele jest w stanie znieść, w szczytnym celu... A głosy nie milkły. Znaki były wszechobecne. Sny nawiedzały ją, męczyły, pokazywały coraz dobitniej czym jest to co wybrała. Zadawały pytania. Dlaczego? Po co się unicestwiać? Masz dar. Wykorzystaj go bo złem jest ucieczka od marzeń, nie od raz zawzięcie podjętej decyzji. Co się stanie? Nic nie może się stać złego, gdy porzucisz złą drogę. Twój cel jest gdzie indziej, ujrzyj go! Nie zamykaj oczu na prawdę! Cierpienie nie jest celem! To tylko złudne przeświadczenie o winie. Nie musisz się karać. Jesteś cudem. Odbuduj skrzydła i wznieś się wysoko ponad poziom wybranej drogi. 
Milczenie. Co czynić? Jak mam się wznieść jeśli nogi mam przytwierdzone do podłoża?-pytała. 
Uwolnij nogi uwalniając umysł. Tylko wolny umysł może zrodzić zmianę. 
Zapomniała o swoim miejscu. Nigdzie już nie była u siebie. Miejsce ją zdradziło. Podsunęło jej złą drogę. Znienawidziła to miejsce, choć miejsce nie było niczemu winne. Dała się zwieść, bo zbyt zaufała swojej pewności, swojej odkrytej na nowo tożsamości. Nie miała tożsamości. Bo po co jej tożsamość? Czym jest tożsamość jeśli nie sztucznie stworzoną granicą? Sama stworzyła sobie granicę, którą teraz musiała przekroczyć, aby uwolnić się od siebie samej. Nie, nie od siebie! Od swojego sztucznie stworzonego wizerunku. Od łańcucha, którym sama skuła sobie nogi. 
Precz z łańcuchem, precz z tożsamością! Dajcie mi skrzydła! Oddajcie! Dlaczego nie mogę poruszyć żadnym ze skrzydeł? Zamarzły? Zardzewiały? Znieruchomiały z przerażenia? Ze strachu, że nigdy już się nie wzniosą? Że nigdy nie poszybują swobodnie w upragnionym kierunku? Tak, strach bywa paraliżujący. Ale trzeba pokonać strach, bo to najtrwalsza z granic, choć jest tylko iluzją. Urojeniem chorego umysłu. Pokonaj strach, mówi głos, a skrzydła odzyskają swą siłę! Uwolnij umysł a wzniesiesz się ponad wszystkie istniejące i nieistniejące granice................

sobota, 14 maja 2011

1

Prosta linia, bez załamań, bez wypukłości. Leży sobie przede mną. Leży i śni o wypukłościach. A ja przypatruję się jej nie zakłóconej niczym gładkości, idealnej gładkości. Gładkość spirali, niczym nie zakłócona. Harmonijnie zakręcona. Dokądś podążająca. Do swojego centrum. Nie ma końca. Nie ma centrum. Wije się bez końca. Nieskończoność. Czym różni się nieskończoność prostej linii od nieskończoności spirali? Kierunkiem. Patrzę na nie i wszystko się rozmywa. Jedność substancji. Kierunek nie jest i nigdy nie był ważny! A wypukłości? Nierówności? Nieprzewidziane załamania? Odstępstwa od normy? Niezaplanowane? Czy może wyjątki potwierdzające regułę? Znaki.
Co mówią znaki?
Że bez względu na obrany kierunek i tak dotrę w to samo miejsce?
Że zawsze może zdarzyć się jakiś "wyjątek"?
Że to tylko linii się wydaje, że dokądś zmierza? Że to spirala twierdzi, że odkryła właściwy sens wędrówki? Że obie są jednym?

środa, 11 maja 2011

wtorek, 3 maja 2011

Obserwatorzy