sobota, 11 lutego 2012

*

Tyle rzeczy jest do napisania, tyle rzeczy jest do powiedzenia. Gdyby tylko umysł mógł się skupić na tyle, aby to wszystko ogarnąć... Tylko żeby jeszcze była pewność, że jest sens ogarniać. Bo niby to oczywiste, ale nie zawsze. Czasem wydaje się, że lepiej odpuścić wszystko, puścić wolno cały ten bagaż spraw, ważnych i mniej ważnych, aby w końcu poczuć lekkość i przestrzeń wewnętrzną. Aby wziąć głęboki oddech. Nie myśleć, nie ogarniać. Po prostu być.
Dzisiaj czuję wyjątkowo wyraźnie ten cały ciężar. Jakby coś przygniotło mnie od góry i sprawiło, że zaciskam wszystko co da się zacisnąć, aby nie rozpaść się na kawałki.W takich chwilach właśnie pojawia się lęk przed puszczeniem wolno wszystkiego, co się nagromadziło. Być może ten lęk, to tylko nabyty kiedyś nawyk myślowy, nakazujący trwać z ciężarem na ramionach, kontrolować wszystko, dbać by wszystko było na swoim miejscu i aby nic nie umknęło uwadze? Tak czy inaczej czuję odrętwienie. Może to brak tlenu? Tak, może to być niedotlenienie, mózgu, ciała i wszystkiego, co tylko może być niedotlenione.
Nie chcę zadawać sobie głupich pytań, tym bardziej publicznie... Choć może nie istnieją głupie pytania? A tylko źle sprecyzowane. Tak sobie tylko piszę, bo chcę coś napisać, a z racji odrętwienia nie potrafię dogrzebać się do istoty problemu poprzez gąszcz różnorakich kulawych myśli. Więc piszę cokolwiek, jak to mam w zwyczaju. Właściwie każde "cokolwiek" jest czymś ważnym. Wiele można wyczytać z każdego słowa, a może nawet z takich rzucanych od niechcenia, spontanicznie, bez zastanowienia jeszcze więcej.

Lubię płynąć. Gdy nic nie stawia oporu, wszystko jest wodą, łagodną, pełną blasku. Czym różni się płynący statek od płynącego liścia? Bardzo się różni! Ja chcę być liściem.

piątek, 10 lutego 2012

Są takie rzeczy, dziwne, różniące się, niepojęte, trudne do wyrażenia, jakby z głębi wypływające, niby będące częścią duszy, a jednak nierealne, nieistniejące, zastygłe w obcości.
Znam te rzeczy. Chcę je uchwycić, pojąć, określić, chociażby trochę przybliżyć do rzeczywistości. Chcę je poznać. 
Nie rozumiem. Jak coś może być jednocześnie własne i jednocześnie tak odległe. Uparcie tkwiące w obcości, która nie jest prawdziwą obcością. 
Mury stoją na drodze. Zawsze stoją jakieś mury, choć wiem, że to mury nieistniejące.




niedziela, 5 lutego 2012

1 x 1

Wszystko jest Jednością. Tak. Nie zawsze i nie każdy to dostrzega, ale tak jest.W tym jednym zdaniu zawarte jest wszystko. Co znaczy jedność? Coś niepodzielnego, absolutnego, nieskończonego? Nie wystarczy jednak zrozumieć. Najpiękniej jest to poczuć! To uczucie jedności ze wszystkim co istnieje daje niesamowite poczucie bezpieczeństwa, ochrony, wieczności, nieśmiertelności wręcz! Czas nie istnieje. A gdy czas nie istnieje, nie ma końca, nie ma też początku. Po prostu Jedność. Być może daremny trud, być może nie da się tego opisać,być może nie powinno się tego opisywać?
Ale jak tu nie chcieć opisać najcudowniejszej sprawy, jaka mogłaby przyjść człowiekowi na myśl? Skoro pisze się o wszystkim innym, to chyba przede wszystkim powinno się napisać o tym? 
Nawet jeśli nie uda się tego opisać, nawet jeśli wyda się to bredzeniem, warto... 
Myśli wędrują dokoła, zawsze dokądś, mijają się i przeplatają. Są. Żyją własnym życiem wydawałoby się. Lecz nie! To tylko iluzja! Wystarczy poczuć Jedność, a wszystko zasypia, rozpływa się. Wszystko staje się jedynie światłem rzucanym przez zwierciadło pod różnymi kątami, na wszelkie strony. Pozostaje tylko Źródło jako Jedyna Rzeczywistość. Poza przestrzenią. Poza czasem. Poza umysłem. 
Jest.
Żyje jako jedyna Żyjąca. Czuje jako jedyna Czująca. Jest wiecznym Oddechem i wieczną Substancją.
Tworzy niezliczoną ilość iluzji. Tworzy, bo życie jest kreacją. Przejawia się,  kreuje siebie. Jest Myślą, jedyną istniejącą. 
Cała reszta to nieskończona ilość projekcji. Niezliczona liczba odbić rzucanych przez Istotę. 
Co może być piękniejszym celem od tego, by to poczuć? Co może być wznioślejsze od osiągania świadomości owej Jedności? 
A tak naprawdę to nie trzeba nawet nic osiągać. Bo każdy ma to w sobie. Każdy rodzi się jako istota świadoma swojej natury. Zapomina, lecz czyż nie może sobie przypomnieć? Może! Jeśli zechce. Więc co stoi na przeszkodzie do odzyskania błogości sprzed wyodrębnienia? Pozornego wyodrębnienia. Bo czyż światło księżyca jest w istocie światłem księżyca? Nie, to Słońce użycza mu swego blasku! A czy miasto odbijające się w tafli jeziora jest podwodnym miastem? Nie, to tylko odbicie!
Co stoi na przeszkodzie?
Iluzja.
Iluzja czyli umysł. Ludzki, jakże ułomny i jakże zapatrzony w siebie umysł.
Lecz nie chodzi o to, by go zwalczać. Nie, on też jest boską emanacją. Chodzi o to, by pojąć, że jest ową emanacją, a nie centrum kosmosu. Że jak każde odbicie, nie istnieje sam z siebie. Że błądzi. Że sam tworzy iluzje. Że choć "tworzy", nie jest przecież Źródłem, a jedynie punktem załamania światła. Jest niczym i jest wielki zarazem. Jest. I tak jak miasto odbite w tafli jeziora dowodzi istnienia miasta, tak on, umysł marny, umysł ludzki dowodzi istnienia swego Źródła. Ot co.
Wszystko jest Jednością.

środa, 1 lutego 2012

Sen o bieganiu.

Biegnę. Jestem w bardzo kolorowym miejscu. Szukam schronienia. Czuję pomieszanie strachu z niczym nieograniczonym poczuciem wolności, jakie towarzyszyć może tylko komuś, kto nie ma dokąd pójść, kto nie musi iść donikąd. Nie ma domu.  Przyszłam tu po coś. A teraz, nie znalazłszy tego, szukam czegokolwiek, co nada sens tym krokom. Choć sens jest głęboki. We wszystkim. Zwłaszcza w tym podążaniu donikąd, w poszukiwaniu czegoś, bez celu konkretnego, w nieznane, z ciekawością, zachwytem podszytym lękiem, bo nowe, niepewne, czy znajdę dom? Jakaś kobieta chce udzielić mi schronienia. Właściwie też nie ma domu w "zwykłym" tego słowa znaczeniu. Ot mała słomiana chatka, w kolorze zielonym, wielkości jednego pokoju. Pośrodku tego dziwnego, kolorowego miejsca, pośród zgiełku czegoś wyglądającego na bazar, a może to chaos moich myśli? Chwila zastanowienia. Zatrzymuję się na moment. Lecz po chwili znowu biegnę. Nie wiem już czy przed czymś uciekam, czy dokądś zmierzam? Czy coś mnie goni, czy może przede mną ucieka? Cel się rozmył, lecz mi to nie przeszkadza. Mam w sobie pasję poszukiwacza. Chcę wiedzieć co znajdę za rogiem. W pobliżu jest morze. Słyszę je, a może czuję. Biegnę w kierunku przystani. Im bliżej tym ciemniej. Tym mniej kolorów. Nie wiem dlaczego. Nie zwracam na to uwagi. Nie zastanawiam się. Po prostu biegnę. Czuję rosnącą przewagę ciemności nad światłem. Kolory znikają. Nagle przede mną wyrasta jakiś osobnik. Skądś znany. Z niepamiętnej przeszłości. Ubrany w czerń, jak wszyscy dookoła, jak wszystko dookoła spowity w ciemność.  Bez słów mówi do mnie, abym stąd odeszła, uciekła jak najdalej. Chce mnie ochronić, pomóc mi uciec. Twarz pooraną ma przez czas, a może to ślad po nożach, które teraz widzę w ilościach ogromnych wszędzie, gdzie spojrzę. Wielkie, błyszczące noże w ręku każdego z przechodniów. Zbliżają się do mnie. To miejsce jest pułapką. Mam wrażenie, że jeśli nie stanę się cienka jak nitka to nie uda mi się przebiec nie nadziawszy się na któryś z nich. Muszę jak najszybciej oddalić się od przystani! Ten człowiek jest jednym z nich, jednak idzie za mną i chroni mnie przed ostrzem noży. Udaje mi się oddalić od tego miejsca. Uff. Pozostaje sentyment do tego zła co mnie ocaliło.
Biegnę dalej.
Ponownie zatapiam się w Blasku Barw Nieznanego.
Co było dalej? Nie pamiętam.
Co będzie dalej? Zobaczymy.

Obserwatorzy