wtorek, 9 lutego 2010

***
Tego dnia, podczas gdy na zewnątrz drzewa walczyły z wichurą o utrzymanie pozycji pionowej, Mika postanowiła zmienić swoje życie.
To był impuls, nie planowała wcześniej tej decyzji, nie podejmowała żadnych kroków przygotowawczych ani nie czuła nawet tego niepokoju, który był obecny w niej zawsze wówczas gdy nieuchronnie zbliżała się sekunda określenia ostatecznie swoich zamiarów. Spojrzała na pustą, białą, odrapaną ścianę i wypowiedziała na głos dwa słowa skierowane do świata choć nikt poza nią ich nie słyszał: poradzę sobie!
Spontaniczność, którą się wykazała tym razem była czymś przyjemnym, dającym powód do dumy. Odczuła to natychmiast i od razu zapałała wiarą w swoją niczym nieograniczoną moc, zdolną do tego do czego ona sama nie była zdolna, a przynajmniej w to nie wierzyła. Tak naprawdę była osobą bardzo spontaniczną, wręcz przesadnie, jednak nie zdążyła tego zauważyć do tej pory. Lęki przesłaniały jej cały obraz świata, dlatego też spontaniczność uważała za ostatnią cechę o jaką można byłoby ją posądzić. Również otoczenie, od którego dopiero co udało jej się uwolnić, nie dostrzegło w niej tejże cechy. Ale otoczeniu można było to wybaczyć. W końcu ono wiekszości jej cech nie dostrzegało. Włąsciwie było całkowicie ślepe, a czasem i głuche. Pochłonięte codziennością, zatopione w egoizmie, zwykłe, banalne i natarczywe. Wciąż pragnące czegoś się od niej dowiedzieć, zawzięcie zadające pytania.
Kolor nocy na tym pustkowiu był ukojeniem.Na to liczyła. Teraz mogła odkryć prawdziwe swoje pragnienia, emocje, niczym nie skrępowane słowa, które ugrzęzły gdzieś głęboko przytłoczone przez strach. Bez lęku, że ktoś spyta dlaczego? Bez lęku, że wpadnie w niekończącą się lawinę uwag i niezadowolenia, że udusi się z niemocy wyduszenia z siebie choć jednego słowa. Teraz mogła bez lęku dotrzeć do siebie samej.Dojrzeć to czego nigdy nie zdołała dosięgnąć, bo zawsze na drodze jej zmysłów stawał znienawidzony hałas, przebrzydła woń, obślizgłe i napawające obrzydzeniem kształty i formy.
Tu wszystko było pierwotne. Wszystko jawiło się tym czym było na prawdę. Nie było miejsca na fałszywe barwy. Czerń była czernią, a czerwień czerwienią.

Jaką barwę ma wnętrze ciszy? Barwę ukojenia. Czy jest w niej coś jeszcze? Uśpiony czas.

Niepokój pojawił się z samego rana. Czy to znajome uczucie, to lęk czy przedsmak nieszczęścia? Coś miało się wydarzyć.Tak jakby drżenie przestrzeni zmieniło swój rytm. Tak jakby w eterze pojawił się jakiś obcy dzwięk, bądź pędząca z prędkością światła i nie znająca odległości emocja. Emocja , która musiała tu dotrzeć, bo nie była częścią tego znienawidzonego świata zewnętrznego a jedynie czymś co oderwało się kiedyś od niej samej, odfrunęło wraz z fragmentem świadomości i trwało przez te lata w niewiadomym wymiarze, w przestrzeni obcej dla jej percepcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy