A więc rozpocznijmy naszą podróż z Tarotem. Postanowiłam całkiem spontanicznie oddać się w tym miejscu wyobrazni zamiast przytaczania logicznych i spójnych wywodów. Nie chodzi mi bowiem o rzetelne i skrupulatne przedstawienie tematu a o przekazanie swoich własnych odczuć i doświadczeń, mojego Tarota, mojego Przyjaciela.
Mój Tarot to towarzysz, który przemierza wraz ze mną drogę krętą i wyboistą a czasem nieistniejącą. Mój Tarot to doradca, którego nie zawsze słucham, któremu nie zawsze ufam, który nie raz mnie zwodził, nie raz też uchronił przed błędem. I wreszcie mój Tarot to jedyny Przyjaciel, którego Zawsze mogę spytać o radę jeśli tylko chcę i który zawsze odpowie otwarcie bądz zawile, ale szczerze.
Tak naprawdę istniał w mojej świadomości można rzec od zawsze. Do niedawna wydawało mi się, iż dokładnie pamiętam moje pierwsze z nim spotkanie. Ale nie. Jak się okazuje miało to miejsce o wiele wcześniej mimo iż o tym nie pamiętałam. W tym oto miejscu po raz pierwszy dzielę się z Wami tym moim najświeższym odkryciem. Kilka dni temu bowiem przypatrując się poszczególnym arkanom doznałam swego rodzaju olśnienia. Przed oczami pojawiły mi się scenki z bardzo wczesnego dzieciństwa. Przypomniałam sobie jak wpatrywałam się w nie mając może dwa lub trzy lata. W pamięci a raczej chyba w podświadomości utkwiły mi wizerunki kilku arkanów. Jak przez mgłę pamiętam jak pytałam mamę o znaczenie obrazków na nich uwidocznionych. Były to arkana: Śmierć (XIII), Diabeł (XV), Kochankowie (VI), Wisielec(XII),Koło fortuny (X). Nie wiem czy to dlatego, że to one mnie najbardziej wówczas zaintrygowały czy dlatego, że mnie przerażały czy może były to jedyne karty jakie widziałam. Jednak tylko one wryły się w moje wnętrze do tego stopnia, że teraz udało mi się je odtworzyć w wyobraźni. Pamiętam, że pytałam mamę o Śmierć a dokładniej o to kim jest ten stwór z kosą w dłoni wokół którego porozrzucane leżą ludzkie głowy i odnóża... Nie pamiętam dokładnie odpowiedzi jednak jak podejrzewam mogło to wpłynąć na wizerunek śmierci jaki pozostał we mnie i skojarzenia z nią związane. Pamiętam jak pytałam o amorka celującego ze strzały do kobiety znajdującej się na karcie Kochankowie i to że nie mogłam pojąć związku ugodzenia jej strzałą z uczuciem miłości jakiemu później miała się poddać. Były to dla mnie najwidoczniej dwa całkiem skrajne zdarzenia - cierpienie i ból kontra słodkie i gorące uczucie jakim jest miłość. Szczęśliwa miłość. I to również zasadziło się we mnie głęboko - skojarzenie miłości z cierpieniem. Pamiętam również jak mama tłumaczyła mi czym jest Koło fortuny. Nie wiem czy wtedy to zrozumiałam ale faktem jest, że przez zdecydowaną większość życia wierzyłam, że wszystko co mi się przytrafia jest z góry zapisane i że ja nie mam na to najmniejszego wpływu. Jeśli chodzi o Diabła... nic nie pamiętam poza tym, że jego wizerunek utkwił mi w świadomości. Jako coś przerażającego i pociągającego zarazem. Stąd przytrafiająca mi się wciąż fascynacja tym co destrukcyjne? Ciągłe poczucie uwikłania w to co z pozoru przyjazne a tak naprawdę zgubne i niszczycielskie? Słaba wola i daremna walka z samą sobą? Możliwe. A możliwe też, że są to elementy psychiki każdego człowieka, a jedynie Tarot jest idealnym jej odzwierciedleniem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeszcze!!!!! :)
OdpowiedzUsuńProsimy!!!
OdpowiedzUsuńDobrze:) Już się sprężam!!!
OdpowiedzUsuń