Znowu sny. Ciągle przychodzą mgliście, a czasem tak, że nie wiadomo, gdzie kończy się dzień. Mówią wyraźnie i wytrwale, ciągle to samo. Choć nie, może różnie mówią, a to ja widzę jedno?
Rozpływają się czasem, a czasem pozostają obecne.
I co z tego?
Nic.
Jestem beznadziejna. Trwam pomiędzy światami. Nie umiem przekroczyć granicy. Przekraczam granicę, a potem cofam się. Przekraczam granice w głowie, a potem nie nadążam w świecie rzeczywistym. Czasem wydaje mi się, że jeśli zrobiłam coś we śnie, to znaczy, że tutaj nie muszę już tego robić.
Uśmiech nie zawsze jest uśmiechem, a milczenie milczeniem. Czasem milczenie bywa krzykiem, a uśmiech nożem przecinającym serce na pół. Ale co z tego?
Nic.
Docieram do głębi, do sedna, na dno. Szukam czegoś, znajduję, wypuszczam w chwili nieuwagi. Zachłannie łapię i znowu wypuszczam. Etapy łapania i etapy puszczania. Trzeba czasem puścić, aby móc złapać oddech.
Oddycham głęboko. Tak pięknie oddychać. Czasem można zapomnieć, że się oddycha, że da się oddychać. Bo tak dużo jest wszystkiego. I tak gęsto. Nie mogę oddychać. Brakuje czegoś.
Nie brakuje.
Jestem oddechem i płynę swobodnie przed siebie. Brakowało mi płynięcia. Zawsze coś wstrzymuje, blokuje, nie chce puścić. Nie zawsze. Teraz nie.
Więc płynę swobodnie. Cieszę się przestrzenią.
Pojawiła się przestrzeń nagle i jakoś zaskoczyła mnie swoim istnieniem. Łatwiej oddychać, gdy jest przestrzeń, łatwiej płynąć, działać, decydować...
Siebie dojrzeć łatwiej, gdy nic nie zasłania.
Odsłoniłam się. Albo zostałam odsłonięta?
Nie ważne.
Teraz widzę siebie wyraźniej. Zaczynam widzieć, bo jeszcze oczy do przestrzeni nie całkiem przywykły.
Oswajają się z powietrzem. Próbują oddychać.
Czy oczy mogą oddychać?
Oddychają.Wdech. Czerwony. Wydech. Niebieski. I znowu słońce zasłania. Nie, to tylko gwiazda zwana słońcem. Wszystko staje się widoczne.
I co z tego?
Wszystko.
środa, 12 kwietnia 2017
Subskrybuj:
Posty (Atom)