sobota, 26 grudnia 2009

Nigdy nie myślałam na poważnie, żeby się zabić. Zawsze miałam jakiś powód, żeby nie chcieć. Choć wierzyłam, że śmierć to wyzwolenie jednak czułam też,  że nie tędy droga. Właściwie było w moim życiu wiele chwil, w których nie chciałam żyć, nie chciałam istnieć, ale nigdy nie chciałam też się zabić. Może to wydać się dziwne biorąc pod uwagę, że w mojej rodzinie były przypadki skutecznych samobójstw, ale ja po prostu nie chciałam. Tak jak można stwierdzić, że nie chce się obiadu bo na przykład nie jest się głodnym, tak ja nigdy nie chciałam się zabić choć były chwile, że śmierci pragnęłam z całych sił. Być może ten szczęśliwy zbieg okoliczności wynika z faktu, że unikam odpowiedzialności? Możliwe... Że cokolwiek bym nie zrobiła zawsze boję się, że będę żałować? Że zawsze bałam się wykonać jakikolwiek krok, który zależałby tylko ode mnie, bo nie byłoby na kogo zrzucić odpowiedzialności? Że zawsze bałam się, że mogę zrobić coś od czego nie będzie odwrotu? Możliwe...
Gdyby ktoś zabił mnie sprawa wyglądała by inaczej. Pewnie nie błagałabym o litość. Ale sama podjać się takiego wyzwania? Nie, nie ma szans.
Jednak gdy spojrzę na sprawę z drugiej strony, widzę zarysy innych możliwych przyczyn. Zawsze miałam też nadzieję. Zawsze wierzyłam, że mam misję do spełnienia, że jestem światu potrzebna. Że ja bez świata mogę się obyć, ale on beze mnie nie. Że urodziłam się po coś i że na pewno kiedyś dowiem się co to jest.
Dalej wierzę, że się kiedyś dowiem. Dalej wierzę, że jestem tu potrzebna. Powiem więcej, wierzę, że wszystko, co mnie spotkało złego, miało miejsce po to, żebym teraz mogła to napisać. Wydarzyło się w jakimś celu, którego być może jeszcze nie znam, ale niedługo poznam. Teraz już nawet nie chcę się "wyzwolić":)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy