Gdyby nie ta chęć schowania się wszystko byłoby dobrze.
Przychodzi zawsze niespodziewanie, zawsze wtedy, gdy wszystko idzie w dobrym kierunku. Zdawałoby się.
Nie ma mnie. Jestem po drugiej stronie. Wyjadam czekoladę. Czy co tam znajdę. Wątpię w decyzje odważnie podjęte. Cofam się, wycofuję... Nie wierzę w to, w co z takim rozmachem wkroczyłam jeszcze przed chwilą.
Jestem dzieckiem, tą małą dziewczynką, która chowała się za kołdrą, a czasem za szafą.
Szukam ciepła bez wiary, że znajdę. Miękkość podłoża sprawia, że moja twarz moknie. Cała czuję się przemoczona słonym deszczem.
Mówcie do mnie, a ja nie słyszę. Schowałam się, choć tego nie planowałam. Nie chciałam się chować, ale tak wyszło. Poleżę sobie aż głosy umilkną.
czwartek, 3 października 2013
środa, 2 października 2013
Droga
Była sobie droga. Czasem prosta, a czasem zakręcona. Czasem zdawało się, że nie ma drogi. A czasem kończyła się nagle, by zaraz znów wyłonić się z meandrów umysłu. Czasem droga ta miała wielkie znaczenie, a czasem stawała się mało ważna. Ot była sobie i nic z tego nie wynikało ani wynikać nie miało.
Ale potem nagle noga utykała w jakiejś dziurze, albo potykała się o jakiś konar i wtedy wracał sens podążania do przodu.
Człowiek szedł drogą niestrudzenie, człowiek przywykł do tego, że idzie. Zdawało mu się nawet, że musi iść by trwać. A może naprawdę musiał?
Drodze było wszystko jedno.
Gdzieś tam świeciło Słońce, gdzieś tam wiatr powiewał, gdzieś tam było miejsce bez dróg.
Ale człowiek szedł "tą" drogą. Bo chciał. Lub może czuł, że musi. Albo mu się zdawało. Nie analizował tylko szedł.
Nagle na drodze pojawił się kamień. Wielki, twardy, przytwierdzony do podłoża.
Człowiek zatrzymał się i spojrzał przed siebie zaskoczony. Gdzieś już kiedyś widziałem to miejsce, pomyślał. Nie pamiętał gdzie, ani kiedy, ale wiedział, że widział. I tak zatrzymał się na dłuższą chwilę, a droga dalej biegła w swoją stronę.
Czuł, że musi zrozumieć, bo kamień musiał tam przecież być po coś.
A może to jest cel wędrówki, pomyślał. Może droga tu się kończy?
Nie widział dalszej drogi. Kamień ją zasłaniał. I uwierzył, że ma tu pozostać, że spełnił misję, że dotarł do celu.
A droga biegła sobie dalej i było jej wszystko jedno...
Ale potem nagle noga utykała w jakiejś dziurze, albo potykała się o jakiś konar i wtedy wracał sens podążania do przodu.
Człowiek szedł drogą niestrudzenie, człowiek przywykł do tego, że idzie. Zdawało mu się nawet, że musi iść by trwać. A może naprawdę musiał?
Drodze było wszystko jedno.
Gdzieś tam świeciło Słońce, gdzieś tam wiatr powiewał, gdzieś tam było miejsce bez dróg.
Ale człowiek szedł "tą" drogą. Bo chciał. Lub może czuł, że musi. Albo mu się zdawało. Nie analizował tylko szedł.
Nagle na drodze pojawił się kamień. Wielki, twardy, przytwierdzony do podłoża.
Człowiek zatrzymał się i spojrzał przed siebie zaskoczony. Gdzieś już kiedyś widziałem to miejsce, pomyślał. Nie pamiętał gdzie, ani kiedy, ale wiedział, że widział. I tak zatrzymał się na dłuższą chwilę, a droga dalej biegła w swoją stronę.
Czuł, że musi zrozumieć, bo kamień musiał tam przecież być po coś.
A może to jest cel wędrówki, pomyślał. Może droga tu się kończy?
Nie widział dalszej drogi. Kamień ją zasłaniał. I uwierzył, że ma tu pozostać, że spełnił misję, że dotarł do celu.
A droga biegła sobie dalej i było jej wszystko jedno...
Subskrybuj:
Posty (Atom)