Kula tkwi okiem swym we wnętrzu słowa za pózno wypowiedzianego
Tkwi bez ruchu jakby kulą nie była a raczej drzazgą wbitą pod paznokieć
Czy słowo warte jest wypowiedzenia?
Gdy kula toczyć się pocznie i słowo wyłoni się na światło dnia
Drżąca przestrzeń wypełni wnętrze chwili
Zagarniam przestrzeń, zagarniam słowa
Niech tkwią dalej pod paznokciem
Smak przezroczysty jakże słodkim jest dla mej duszy
Ściskam w dłoni słodką przezroczystość
Czy może się mylę?
Czy ten smak to nie słodycz?
A czym jest? Czym jest jeśli nie tym czym się wydaje?
Zatacza koło obręcz na mej szyi. Oddala się oddech, zamyka w słowie.
Zasypiam.
niedziela, 31 stycznia 2010
wtorek, 26 stycznia 2010
Gdy nadchodzi ten dzień wszystko ma barwę rozpaczy, wszystko nabiera odcień nieszczęścia. Nawet najjaskrawsza czerwień wydaje się odmianą czerni a najjaśniejszy blask ostatnią iskrą tlącą się gdzieś w oddali ostatnim tchnieniem swego żywota. Wówczas nie istnieje nic, nie ma pośpiechu, nie ma też potrzeby ani celu, ni sensu. Czas zatrzymuje się i wydaje się jakby ten koszmar trwał odwiecznie. Jakby krzyk rozpaczy nie miał swego początku a tym bardziej końca. Jakby łzy lały się od zawsze i na zawsze z jakiegoś niewyczerpanego zródła. Ich obfitość może przerażać, ale nie, przerażenie to niewłaściwe słowo. W takich chwilach ono także nie istnieje. Nie istnieje, bo nie ma sensu żeby istniało. Nie ma się czego bać, bo przecież nie może być gorzej. Jest tylko to uczucie, że jest się zwiędłym kwiatem, którego nic już nie podniesie do życia. Ciążą uschnięte liście, ciąży gnąca się łodyga, opadające na ziemię płatki. Wystarczy ich dotknąć a rozsypią się w pył.
poniedziałek, 11 stycznia 2010
Drugi kawałek tortu
Gdy jesteśmy odrębni nie pasujemy do całości. Wówczas wszystko co nas otacza ma posmak znienawidzonej w dzieciństwie potrawy, którą byliśmy, z uporem graniczącym z obsesją, karmieni, a o czym być może już dawno zapomnieliśmy. To co nas otacza, ten twór o jednolitej konsystencji, dokładnie wymieszanej i doprawionej, ani za słodki ani za słony... To wszystko wśród czego płyniemy, a może już dawno utknęliśmy gdzieś, gdy ciasto uzyskało właściwą sobie strukturę... To znienawidzone wrażenie bycia częścią czegoś, to co zniewala a jednocześnie daje oparcie, sprawia, że nasze codzienne bezsensowne czynności nabierają znaczenia, może nie dla nas, ale dla ogółu, w ogólnie pojętym znaczeniu. To jest nic innego jak ciąg rzeczonych już na początku tegoż wywodu zbiegów okoliczności. Czasem są one tak banalne i powtarzające się, że ich nie zauważamy, nie patrzymy na nie jak na coś co wcale nie musiało się wydarzyć. Przyjmujemy je z właściwą nam ufnością lub też z właściwym nam brakiem wiary w sens czegokolwiek. Ten twór co nas otacza jest tym z elementów rzeczywistości, który jako jedyny daje nam poczucie, że wszystko jest na miejscu, że my jesteśmy na miejscu, że ta odmienność to jedynie malutki szczegół, że wszystko toczy się właściwym torem. No bo skoro udaje się nam stworzyć tak cudowną jednolitość z tłem, bo skoro wtapiamy się w nie nieraz do tego stopnia, iż przestajemy myśleć samodzielnie, mówić co nas gnębi, domagać się swoich praw, skoro..
Lecz nie, my, ta owca o innym nieco odcieniu, nijak nie możemy wtopić się w otoczenie, nie chcemy się wtapiać.
Bo i po co? Dlaczego mielibyśmy pasować do pozostałych składników? Tylko dlatego żeby komuś smakowało?
Gdy jesteśmy odrębni nie pasujemy do całości. Wówczas wszystko co nas otacza ma posmak znienawidzonej w dzieciństwie potrawy, którą byliśmy, z uporem graniczącym z obsesją, karmieni, a o czym być może już dawno zapomnieliśmy. To co nas otacza, ten twór o jednolitej konsystencji, dokładnie wymieszanej i doprawionej, ani za słodki ani za słony... To wszystko wśród czego płyniemy, a może już dawno utknęliśmy gdzieś, gdy ciasto uzyskało właściwą sobie strukturę... To znienawidzone wrażenie bycia częścią czegoś, to co zniewala a jednocześnie daje oparcie, sprawia, że nasze codzienne bezsensowne czynności nabierają znaczenia, może nie dla nas, ale dla ogółu, w ogólnie pojętym znaczeniu. To jest nic innego jak ciąg rzeczonych już na początku tegoż wywodu zbiegów okoliczności. Czasem są one tak banalne i powtarzające się, że ich nie zauważamy, nie patrzymy na nie jak na coś co wcale nie musiało się wydarzyć. Przyjmujemy je z właściwą nam ufnością lub też z właściwym nam brakiem wiary w sens czegokolwiek. Ten twór co nas otacza jest tym z elementów rzeczywistości, który jako jedyny daje nam poczucie, że wszystko jest na miejscu, że my jesteśmy na miejscu, że ta odmienność to jedynie malutki szczegół, że wszystko toczy się właściwym torem. No bo skoro udaje się nam stworzyć tak cudowną jednolitość z tłem, bo skoro wtapiamy się w nie nieraz do tego stopnia, iż przestajemy myśleć samodzielnie, mówić co nas gnębi, domagać się swoich praw, skoro..
Lecz nie, my, ta owca o innym nieco odcieniu, nijak nie możemy wtopić się w otoczenie, nie chcemy się wtapiać.
Bo i po co? Dlaczego mielibyśmy pasować do pozostałych składników? Tylko dlatego żeby komuś smakowało?
Subskrybuj:
Posty (Atom)