wtorek, 26 stycznia 2010

Gdy nadchodzi ten dzień wszystko ma barwę rozpaczy, wszystko nabiera odcień nieszczęścia. Nawet najjaskrawsza czerwień wydaje się odmianą czerni a najjaśniejszy blask ostatnią iskrą tlącą się gdzieś w oddali ostatnim tchnieniem swego żywota. Wówczas nie istnieje nic, nie ma pośpiechu, nie ma też potrzeby ani celu, ni sensu. Czas zatrzymuje się i wydaje się jakby ten koszmar trwał odwiecznie. Jakby krzyk rozpaczy nie miał swego początku a tym bardziej końca. Jakby łzy lały się od zawsze i na zawsze z jakiegoś niewyczerpanego zródła. Ich obfitość może przerażać, ale nie, przerażenie to niewłaściwe słowo. W takich chwilach ono także nie istnieje. Nie istnieje, bo nie ma sensu żeby istniało. Nie ma się czego bać, bo przecież nie może być gorzej. Jest tylko to uczucie, że jest się zwiędłym kwiatem, którego nic już nie podniesie do życia. Ciążą uschnięte liście, ciąży gnąca się łodyga, opadające na ziemię płatki. Wystarczy ich dotknąć a rozsypią się w pył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy