Pisanie tego i owego zawsze mi pomagało. Gdy coś napisałam czułam się lepiej. Wyrzucałam z siebie to, co się nagromadziło. Robiło się lżej i swobodniej. Pisząc zaczynałam lepiej rozumieć, pisząc porozumiewałam się z własną podświadomością. To co nieświadome, wypływało na wierzch w treści zapisanych słów. Potem czytałam... i rozumiałam lepiej siebie.
Teraz zastanawiam się nad sposobem pisania. Sposób w jaki pisałam, był obrazem mojego wnętrza. Ten chaos, ta intensywność, te skrajności, strach pomieszany z siłą, siła ustępująca miejsca łzom. Tak czuję. Nie łatwo ocenić siebie, jednak staram się szczerze, po raz kolejny w formie pisemnej uporządkować jakiś fragment życia. Dlaczego piszę w czasie przeszłym? Być może dlatego, że dużo się zmieniło. I próbuję uchwycić ten moment zmiany. Postawić granicę pomiędzy tym co było i tym co jest. Dla uświadomienia sobie postępu. Dla zmotywowania się do trwania w teraźniejszości i nie wracania do minionych już stanów.
Sposób pisania zmienił się. Mniej chaosu i emocji. Więcej spokoju. Chyba. W moim odczuciu.
W ostatnim czasie mniej zapisuję. Mniej utrwalam. Potrzeba utrwalania, zatrzymywania chwil zmniejszyła się. Czy to świadczy o zmniejszonym poziomie lęku?
Mniej się boję, więc nie potrzebuję już tak bardzo zatrzymywać przy sobie tego i owego. Odpuszczam więcej i nie upieram się.
Jednak nie do końca. Nadal łapię się na poczuciu lęku w chwilach, gdy coś odpada, coś oddala się, coś znika. Co dalej? Co będzie? Czy będzie lepiej?
Nie będzie lepiej, jeśli o to nie zadbam. Nie będzie lepiej jeśli tylko pozwolę odejść temu co stare, a w miejsce tego nie stworzę nic. Pozostanę w pustce. Bez presji, bez popędzania, bez potrzeby dopasowania się.
Nie.
Jaka pustka? Przecież w środku jestem ja! Przecież ja, to dużo. To nie pustka, a bogactwo! Nie potrzebuję więc zatrzymywać nic przy sobie. Nie potrzebuję wypełniać pustki. Nie potrzebuję niczego, by czuć się bezpiecznie, bo ja sobie wystarczam.
Czasem różne etapy następując po sobie, wymieniają się. Jeden po drugim, a potem znowu ten pierwszy. Jakby czas toczył się po kole. Jakby koniecznym było wracanie do tego, co już było, aby móc zrozumieć sens tego co jest. Lub może kolejne etapy utrwalają się nawzajem. Może wrażenie, że coś powtarza się w nieskończoność, to tylko złudzenie. Może na tym polega rozwój, że wracając do podobnych sytuacji, uświadamiamy sobie, że się zmieniamy, że z każdym dniem potrafimy inaczej widzieć rzeczywistość. Że potrafimy poradzić sobie z czymś, co wczoraj wydawało się nie do ogarnięcia?
We wszystkim jest sens. Choć czasem głęboko uśpiony.
Ostatnio mniej zapisywałam. Więcej się działo. Więcej chodziłam. Więcej robiłam. Miałam wrażenie, że wszystko nabiera tempa. Nie miałam potrzeby utrwalać, bo wszystko szybko się zmieniało. W głowie i w życiu. Teraz chwila zastanowienia. Zatrzymałam się i zbieram siły, by zrobić kolejny duży krok.
Coś próbuje mnie zatrzymać. Cofnąć czas. Przywrócić dawny stan bezruchu. Coś innego popycha mnie do przodu, stara się zmusić do działania, podejmowania szybkich decyzji. Gdzieś po środku jestem ja. Staram się wytrwać w sobie, nie dając się skrajnościom.