Spoglądając w stronę Słońca nie mogę oprzeć się pokusie żeby wpatrywać się w nie do chwili aż oczy odmówią mi posłuszeństwa. Razi, pali, wyciska łzy, trudno utrzymać powieki bez ruchu.. Nie, nie sprawia mi to przyjemności. W żadnym razie. Ale mimo to nie mogę się powstrzymać.
Dużo jest takich rzeczy, od których nie mogę się powstrzymać, mimo iż nie przynoszą ulgi.
W dzieciństwie lubiłam przyciskać oczy z całej siły rękami. Najpierw widziałam nieokreśloną czarną pustkę, po chwili zaczynała wirować kolorami aby upodobnić się w końcu do słońca. Nie było to zwykłe słońce. Złota mała kula na czarnym tle, otoczona niezliczoną ilością promieni. Całość dawała efekt złoto-czarnego obrazu wirującego niczym Wszechświat. Uwielbiałam wpatrywać się w ten obraz, zatapiać się w nim, czuć, że wiruję razem z nim. Taka mała ucieczka od rzeczywistości. Po chwili jednak przeistaczał się w tygrysa. W jednej chwili widziałam przed sobą pasiastą twarz tygrysa. Wtedy obraz stawał się bardziej nieruchomy. Tygrys wpatrywał się we mnie z uporem. Był jakby złoto-czarną mozaiką trwającą w bezruchu a jednak w jakiś sposób tętniącą życiem. I wtedy zawsze opuszczałam ręce z oczu. Zawsze ciekawiło mnie co będzie dalej, co zobaczę gdy wytrwam nieco dłużej. Ale nigdy mi się to nie udało...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz